Cień Ostatniego Jednorożca

Są filmy, które się wyłącznie kojarzą. Nie pamiętamy żadnych konkretów, czasem kilka scen zaledwie, kilka dialogów. I klimat, sytuację – winonapój uzyskiwany na drodze całkowitej lub częściowej fer... (...), które wtedy piliśmy, czyjś dotyk, słowa, żarty albo ich brak, ciemność, smutek, radość. Kinowy mrok, być może zapach popcornu, deszcz na zewnątrz.

Może to właśnie jest najważniejsze?

Jest taka scena w filmie Powrót do Brideshead, gdy bohaterowie siedzą na schodach w blasku zachodzącego słońca, a przed nimi stoi rząd otwartych butelek z winem. Prowadzą taki dialog:
– Spróbuj tego.
– Nie. To nieśmiałe młode wino. Jak gazela.
– Jak krasnoludek. Nakrapiany gobelinową łąką.
– Flet nad spokojną wodą.
– To jest mądre stare wino.
– Prorok w jaskini.
– A to jest… sznur pereł na białej szyi.
– Łabędź.
– Ostatni jednorożec.
Czy ktoś widział na ekranie coś bliższego trudnej – a czasem komicznej – sztuce degustacji? Jeśli widział – zapraszam na piwo.

Fot. Gutek FilmCo jest wtedy ważne? Poruszanie się na granicy wielkiej prawdy, w której słowa kreują świat. I na granicy komizmu – gdy wystarczy lekko przeszarżować, a najpiękniejszy opis zda się psu na budę czy to przy nazywaniu degustowanych win – czy w życiu. Czasem się okazuje, że najważniejsze dla nas filmy w gruncie rzeczy są kiczowate, gdyby je brutalnie rozebrać na czynniki pierwsze. Bo mówią o emocjach w sposób wielce poważny.

Każda z wypowiedzianych fraz jest częścią rozmowy. Choć równie dobrze zdania te mogłyby stać się osobnymi kwestiami – sentencjami, które umieszcza się na etykiecie lub kontretykiecie własnego wina. Wyobraźmy sobie:
Wchodzą Państwo do sklepu i zwracają się do sprzedawcy tymi słowami:
– Proszę Ostatniego Jednorożca.
Na co sprzedawca, świadomy braków w asortymencie:
– A nie woli Pani/Pan Gazeli?
Wy zaś w odpowiedzi:
– Nie, miły Panie, zbyt ona nieśmiała jak na mój gust, jeszcze dojrzeć potrzebuje.
Sprzedawca musi podążać za tokiem rozumowania klienta, więc zręcznie podejmuje pałeczkę:
– Tak, racja, racja, trochę ono jeszcze zbyt frywolne, jak krasnoludek…
– …nakrapiany gobelinową łąką – wtrącacie, i już doskonale wiecie, że rozumiecie się świetnie z tym miłym człowiekiem.
Ostatecznie nie sprzeda wam nieco zbyt Omdlewającego Łabędzia, za to wrócicie z zakupów kontenci, unosząc w dłoniach Sznur pereł na białej szyi – czyli wypadkową waszych wspólnych oczekiwań. Coś między Prorokiem w jaskini a Ostatnim Jednorożcem właśnie…

Bo z winem – jak wszyscy doskonale wiemy – jest trochę tak, jak ze sztuką kompromisu. Nie zawsze mamy to, co chcemy mieć – więc szukamy najlepszych na daną chwilę rozwiązań.

Julia, jedna z bohaterek filmu Powrót do Brideshead, mówi, że nienawidzi szampana. Po czym trójka głównych bohaterów spędza jedną z bardziej zapadających w pamięć chwil – pijąc szampana właśnie. Dziwne, prawda? Życiowe raczej. W myśl – trochę – zasady, w której dla towarzystwa Cygan dał się powiesić. Niektórzy zatem w sytuacjach skrajnych być może pozwolą się katować Dom Perignonem… Byle wokół byli mili ludzie.

Ważne jednak, by nie pozostał nam po tym taki stan, jaki jest udziałem Charlesa Rydera, gdy pojawia się przed oczyma widza, mówiąc, że jedyne, co mu pozostało, to poczucie winy. Bo z winem – niestety – i tak często bywa.

A czemu służy wino według wykładni z Powrotu do Brideshead? Otóż – jak wyjaśnia jeden z bohaterów – tworzy więź między mężczyznami. Kto by przypuszczał… Jedna z teorii mówi, że płakać najszczerzej potrafią tylko prawdziwi twardziele. Patrz: wizja szlochającego Johna Wayne’a. Wstrząsające, nieprawdaż? Powrót do Brideshead jest poniekąd filmem o płakaniu. Za wiele powiedzieć nie można, bo cała przyjemność wyłapywania ulotnych, a ważnych scen zostanie zduszona w zarodku.
Dlatego tym razem nie wdając się w szczegóły – życzę ulotnej, ale ważnej, przyjemności odbioru.

Powrót do Brideshead (Brideshead Revisited)
Reżyseria: Julian Jarrold
Obsada: Matthew Goode (Charles Ryder), Hayley Atwell (Julia Flyte), Ben Whishaw (Sebastian Flyte), Emma Thompson (Lady Marchmain)
Produkcja: Wielka Brytania, 2008