Dylematy mięsożercy

Mimo wciąż rosnącej popularności wegetarianizmu większość z nas je na co dzień mięso. Czy to przyzwyczajenie, czy rodzaj uzależnienia? Głód mięsa w reżyserii Marjin Frank stara się odpowiedzieć na te pytania, choć po seansie, nie wszyscy będą usatysfakcjonowani.

W pierwszych kadrach filmu bohaterka poddaje się badaniom, które mają stwierdzić czy jest uzależniona od jedzenia mięsa. Podłączona do rejestratora fal mózgowych ogląda zdjęcia przedstawiające naprzemiennie fotografie mięsnych produktów oraz póz seksualnych. Ku zdziwieniu lekarzy, mózg zdecydowanie bardziej reaguje na zdjęcia kiełbasy z rusztu niż fotografię nagiego mężczyzny. Ta dosyć śmiała scena filmu uświadamia widzom, że uzależnienie od mięsa wcale nie jest jakimś wymysłem i może stanowić problem w życiu człowieka.

Marjin, bo to ona jest bohaterką swojego dokumentu, w uzależnienie wpadła niejako w kontrze do wychowania jakie odebrała od swoich rodziców – wegetarian. Wychowana na roślinnej kuchni, w momencie gdy mogła decydować co może jeść, sięgnęła po mięso i się w nim zakochała. Niestety ta miłość okupiona jest ciągłą walką pomiędzy mięsną żądzą a poczuciem winy, że przyczynia się chociażby do rzezi niewinnych zwierząt. Na domiar złego zaczyna powielać sytuację ze swojego dzieciństwa – jako mama kilkuletniej córki nie wprowadza w jej jadłospis mięsa, mimo że nie ma ku temu żadnych zastrzeżeń. Ku namowie męża, który nie pochwala jej działań, postanawia rozprawić się ze swym problemem raz na zawsze. Musi tylko znaleźć odpowiedź, która ją faktycznie przekona: czy ma jeść mięso czy zacząć walczyć z uzależnieniem i go nie jeść.

W tym celu udaje się do psychologa, który na początku nie do końca „czuje” problem i zaczyna praktykować… w rzeźni. Przyznam się, że wędrowanie z Marjin po zakamarkach tego nieco ekstremalnego miejsca i towarzyszenie jej w różnych etapach wtajemniczenia (dzielenie mięsa, skórowanie, wycinanie wnętrzności, podrzynanie gardeł, ogłuszanie i strzelanie do krów) było dla mnie mocnym przeżyciem. W przeciwieństwie do bohaterki nie mam dylematów czy jeść mięso czy nie. Jem, bo jem. Czy mogłabym bym wegetarianką? Pewnie tak, ale nie byłby to szczyt moich marzeń. Dobra wędlina, smacznie doprawione mięso czy nie tłusta kiełbasa to wyroby, które urozmaicają mój jadłospis i są źródłem nie tylko dobrego smaku, ale i pożywnego białka. Czy gdybym miała problem taki jak pani Frank zatrudniłabym się w rzeźni? Raczej nie, a po projekcji filmu na pewno nie. Uczestniczenie w drastycznych scenach z ostatnich chwil krowy, rozbryzgi krwi i dylematy czy strzelać do zwierzęcia czy nie to rzeczy, których naprawdę nie trzeba przeżyć by zdecydować się na wegetarianizm czy mięsożeryzm. A filmowanie tych czynności z takim zapałem… hmm wątpliwa przyjemność. Nawet jeśli zamysłem reżysera jest oświecenie widzów, że tylko rozluźnione i nie znerwicowane zwierzęta dają dobre mięso, a ich ostatnie chwile nie są zwieńczone strachem i bólem. Bo finał filmu jest dosyć banalny – wygrywa mięso! – gdyż autorka przekonuje się, że oddające życie w rzeźni zwierzęta nie cierpią. No sorry, ale nie w każdej rzeźni z taką – co jak co empatią, podchodzą rzeźnicy do zwierząt. Dlatego ten finał, jak dla mnie, jest trochę naciągany.

Czy wegetarianizm jest zły? Nie, ale wegetarianinem nie musi być każdy. Czy osoby lubiące mięso, są zabójcami zwierząt? Nie, ale konsumenci powinni mieć świadomość co jedzą, że kotlet to część krowy, a skwierczący boczek na patelni to część świni. Jeśli chcemy mieć poczucie, że  zwierzęta hodowane na ubój nie są zabijane od tak dla naszego widzimisię jedzmy mięso z szacunkiem, nie marnujmy go i kupujmy go tyle ile faktycznie jesteśmy w stanie zjeść. Człowiek jest największym drapieżnikiem, ale to od nas zależy czy będziemy zwierzęciem myślącym, czy nie…

Film wyświetlany był we wrześniu 2017 roku w krakowskim kinie Pod Baranami w ramach cyklu FILMS for FOOD.

GŁÓD MIĘSAVLEESVERLANGEN
reż. Marijn Frank, Holandia 2015, 74′