Francuskie wina są drogie i kwaśne

tekst ukazał się w „CW” nr 80, kwiecień – maj 2016

Czasy się zmieniają, a tym samym bledną niektóre z dawnych, silnie utrwalonych na naszym rynku mitów (inne, przeciwnie, rosną w siłę). Blednie na przykład stereotyp dotyczący win francuskich, właściwy niezbyt wyrobionemu, masowemu klientowi.

Może dlatego, że i klient masowy z czasem się wyrabia?

Ileż to razy zdarzyło mi się być świadkiem rozmów na ten właśnie temat. „Tylko nie francuskie! Weź chilijskie! Albo australijskie! Nie bierz tego kwacha, popatrz, ile kosztuje”. W grupie konsumenckiej symbolizowanej przez umowną (ale jakże często jednak w przyrodzie występującą) „ciocię na imieninach”, wina francuskie nie miały generalnie dobrej prasy. Niby to każdy wie, że świat się nimi zachwyca, ale jak przyjdzie co do czego, twarz wykręcą i kieszeń wydrenują. Na fali tej wstydliwej niechęci wyrosły przecież w dużym stopniu lekkopółwytrawne, ciężkie i mało taniczne wina z Nowego Światapopularne, zbiorcze określenie pozaeuropejskich państw win... zalewające supermarkety z końcem lat 90. XX wieku. Tak było kilkanaście lat temu, a jak jest dzisiaj?

Do czego służy winonapój uzyskiwany na drodze całkowitej lub częściowej fer... (...)
Rys. Andrzej ZarębaTrochę lepiej. Trochę, bo przeciętny klient dysponuje nieco wyższą średnią krajową i nie musi już schylać się do najniższych możliwych półek. A prawdą jest, że zła opinia o winach francuskich po części tylko wynikała z naszej konsumenckiej ignorancji. W dużej mierze była prostym efektem niskiej jakości samego wina, owej słynnej „drugiej taśmy”, jaką nam serwowały zagraniczne sieci supermarketów. Choć w dalszym ciągu niełatwo o przyzwoite francuskie wino w sklepie wielkopowierzchniowym, na szczęście AD 2016 mamy możliwość skorzystania z setek rozmaitych butikowych enotek, gdzie – owszem, wydamy sporo pieniędzy, ale nie kupimy byle czego.     
Wszystko to jednak nie wyjaśnia kwestii najważniejszej. Fundamentalnej różnicy między najlepszym nawet winem francuskim a supermarketowym „australijczykiem” z jakąś wyrazistą sylwetką zwierzęcą na etykiecie (o ileż łatwej poprosić o czerwoną „żabę” niż wymówić obcojęzyczną nazwę). Nie wyjaśnia, dlaczego nasza ukochana ciocia na imieninach skłonna jest odwrócić się ze wstrętem od butelkityp butelek o różnym kształcie, pojemności i kolorze, pr... porządnego medoka, sięgając po tanią i niewyszukaną „żyrafę”. Więcej cukru resztkowegoekstrakt cukrowy.Niesfermentowany cukier pozostały w winie ..., mniej tanin? Tak, ale dlaczego?
Odpowiedź jest prosta i wynika z naszych północnych uwarunkowań kulturowo-klimatycznych. Nie jesteśmy narodem (i nigdy nie będziemy), który traktowałby wino jako naturalny i nieodzowny dodatek do głównego posiłku dnia. Nie w kraju, w którym do głównego posiłku w gronie rodzinnym zasiadamy o 14.00! Kto o tej porze może sobie pozwolić na kilka kieliszków (do każdego dania inne wino)? Co innego Włosi, Francuzi czy Hiszpanie. Szczególnie ci ostatni, zadowalając się niewielkimi przegryzkami w ciągu dnia, rozpoczynają kolację nie wcześniej jak o 20.00. Zatem 95 procent win francuskich, włoskich czy hiszpańskich wytwarzane jest tak, by znakomicie sprawdziły się w roli dodatku do posiłku. A sprawdzą się, kiedy będą odpowiednio… kwasowe i odpowiednio… taniczne.

Ciasteczka do winka
Tymczasem w Polskich domach wino traktowane bywa najczęściej jako jeden z wielu alkoholi. Siadamy z winem przed telewizorem, popijamy wino do lektury, częstujemy sąsiadów, którzy wpadli na chwilę (gościnność nakazuje wówczas wynaleźć jakieś ciasteczka albo chipsy, które oczywiście natychmiast rujnują nasze winne doznania smakowe). Wznosimy toasty, zalewamy smutki, podpijamy przygotowując obiad na następny dzień. Czy należy się dziwić, że spożywane w ten sposób, solo lub w towarzystwie słodkości, owe francuskie wina będą nam się zdawały zbyt kwasowe lub zbyt taniczne?
W tej roli z pewnością lepiej sprawdzą się masowe wina nowoświatowe. Dlaczego? Bo ich producenci – a są to zazwyczaj potężne koncerny – dobrze wiedzą, jakie są gusta polskiego równie masowego konsumenta. Ich wina powstają w oparciu o porządne rozeznanie i badania. Polski klient potrzebuje wina czerwonego, o delikatnej taninie, rozpoznawalnej beczce (wystarczą chipsy dębowe), niskiej kwasowości, wpadającego w półwytrawność i uderzającego w nos potężnym aromatem śliwki zaraz po wyjęciu korka (korek musi być, bo polski klient jest przywiązany do tradycji, a że to najtańszy korek silikonowy, to już inna sprawa…). To wszystko da się zrobić, w dodatku w bardzo rozsądnej cenie (bo polski klient za drogie uważa wino powyżej 20 złotych).

Zaduma nad kieliszkiem
Jest więc lepiej, ale o wiele lepiej już nie będzie. Bo nie zmienimy przecież naszych dietetycznych przyzwyczajeń (które nota bene wydają się generalnie zdrowsze) i nie zaczniemy jadać obiadów po zachodzie słońca. Cóż nam pozostaje? Ano, jest pewne wyjście.
Dziennikarze winiarscy nazywają je „winami medytacyjnymi”. To specjalna kategoria, która mieści te z win, które wyprodukowano już z myślą o tym, że będą spożywane nie jako dodatek do kolacji, ale osobno, samotnie, kieliszek po kieliszku, tak żeby cała nasza uwagą skupiła się właśnie na nich. To bardzo wąska grupa i niestety… nienajtańsza. Przodują w niej oczywiście wyborne wina słodkiewino o dużej zawartości cukru naturalnego lub dodanego.. (porto, tokaje, recioto, sherry czy niemieckie wina z późnego zbioru). Z nimi warto usiąść przed telewizorem, z nimi warto poczytać ulubioną książkę, nimi wreszcie można poczęstować niespodziewanego gościa (a ciasteczka będą tym razem zupełnie na miejscu). W dodatku wszystkie te wina można sączyć powoli, bez konieczności wypróżniania całej butelki. Słodkie wina mogą bowiem po otwarciu spokojnie czekać w lodówce kilka dni, a niektóre nawet tygodni). Także część win wytrawnych sprawdzi się w medytacyjnej roli, choć i tu możemy nieco obciążyć budżet domowy. Wśród klasyków warto wymienić północnowłoskie amaronewłoskie czerwone wino DOCG z regionu Veneto (Włochy) produ... i ripasso, południowowłoskie primitivo czy negroamaro, południowohiszpańską garnachę i inne raczej cięższe, gęste od owocu wina z delikatnym dotknięciem cukru resztkowego, o ileż bardziej subtelnym niż w półwytrawnych potworkach z dolnej półki.
Jest więc wyjście z kłopotliwej sytuacji. Pamiętajmy, że są wina do kolacji i takie, nad którymi możemy sobie spokojnie podumać przy kominku. Nie sztuka dziś kupić dobre wino – sztuką jest podać je w odpowiednich okolicznościach.