Kraby symbolem smutku

Co można pomyśleć o kobiecie, która podsuwa pod nos martwe kraby – raz swemu niedoszłemu kochankowi, a potem aktualnemu mężowi? I za każdym razem kraby nie rozwiązują problemów, a wręcz prowadzą do ich eskalacji.

Jednym z tropów może być refleksja, że dla tej kobiety – bez względu na wszystko – kuchnia jest bardzo ważna. Bo przez nią, być może niezależnie od intencji, wyraża siebie. Oraz, ale to już droga dalszych rozważań, może być jak miejsce, z którego wywodzi się potrawa: kapryśna, pełna emocji, przypływów i odpływów. Trzeba więc z nią ostrożnie i z szacunkiem. Bo jak nie, to umiera – jak te kraby właśnie.

Może tak być, ale wcale nie musi. Akcja filmu 18 spotkań przy stole dzieje się w hiszpańskiej Galicii, więc ocean i owoce morza są jak najbardziej na miejscu.

Idąc jednak dalej: co można powiedzieć o ludziach, którzy wszystkie ważne dla nich sprawy załatwiają przy zastawionym stole? Czy aktor drugiego planu przygotowując przez cały dzień posiłki dla nieskłonnej do przybycia na kolejne umówione spotkania Laury, dowodzi tym samym swego obłąkania? A może jest kimś zupełnie innym: ostatnim sprawiedliwym, wierzącym mimo wszystko, że nadzieja umiera ostatnia i Laura w końcu się pojawi? Nie można przecież czekać na nią z pustymi nakryciami pochowanymi w komodzie i zimnymi garnkami drzemiącymi na półkach. Gdyby tak się stało, to byłby jak biblijne panny głupie, które przegapiły swego oblubieńca. Może więc pokusić się o wnioski, że okolica, z której się wywodzi, musi być przesiąknięta duchem mistyki, a religijną postawę również – chciał, nie chciał – musiał wyssać z mlekiem matki? Może, bo akcja filmu toczy się w Santiago de Compostela.

Wreszcie, kim są ludzie, którzy swoje życie mierzą według prostego metrum: śniadanie – obiad – kolacja. Nieważne przy tym, czy dzielą ten czas z małżonkiem, z którym zapewne spędzili jakieś pół wieku, czy spotykają się z przynajmniej dwukrotnie starszym kochankiem bądź hucznie i licznie świętują urodziny przyjaciela, po raz kolejny zmagają się z problemem trudnego charakteru własnego brata albo padają, jak rażeni gromem, nad pojemnikiem z chińszczyzną na wynos?

Dziwni są. Niepozbierani, chaotyczni, despotyczni, rozchwiani, dziecinni, histeryczni, nudni…. Można więc znowu zaryzykować twierdzenie, że są niezwykle podobni do nas?

Jedyne, co nas różni, to może te kraby właśnie, ale poza tym – cała galeria osobliwości pozostaje bez zmian. Bez względu na to, co pojawia się na talerzach, ile dań liczy każdy posiłek i z kim przychodzi nam zasiadać do stołu, jedzenie jest afirmacją życia. Przy nim stajemy się często najbardziej sobą, nawet jeśli mamy ochotę temu zaprzeczać. I ono, jako jedno z bardzo nielicznych, zachowało swój szczególny, jeszcze odświętny, niemal sakralny – lub do takiego zbliżony – charakter.

Pielęgnujmy je więc, dostrzegajmy jego wyjątkowość, bo jeśli i to stracimy, to już doprawdy bardzo niewiele nam pozostanie – zdaje się ostrzegać 18 spotkań przy stole. Pokazuje również, że wspólne jedzenie to nieczęsto jest sielanka, za to stać się może rodzajem psychodramy. Ale i to należy docenić, bo gdzie i kiedy dzisiaj zdołamy się zatrzymać, jeśli nie przy stole? Bądźmy więc czujni i nie straćmy tego.

Kształtuje nas przede wszystkim to, jak i z kim jemy, a to, co pojawia się na talerzach, jest mimo wszystko wtórne.

18 spotkań przy stole (18 comidas),
2010, Argentyna/Hiszpania,
reż. Jorge Coira, muz. Iván Laxe, Piti Sanz,
zdj. Brand Ferro, dystr. AP Manana.