Między ustawą a brzegiem kielicha

Nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu wpisało się na dobre w poczet przysłowiowych rzymskich nikczemności. Dotyczyło ono najbogatszych obywateli, głównie patrycjuszy.

Właśnie Petroniusz i Seneka utrwalili ponętny obraz patrycjuszy leżących na jadalnianych łożach, którzy wiedzeni chęcią skosztowania wszystkich kolejnych delicji, co rusz udają się na stronę, by tam wrazić sobie palec w gardło i pozbyć się nadmiaru nieprzetrawionej jeszcze kolacji.

Prawda wydaje się bardziej złożona. Przede wszystkim nie były to ich własne palce (od czegóż bowiem niewolnicy?). Potem wiedzieć trzeba, że ten sposób na opróżnienie żołądka właściwy był zaledwie tylko kilku cesarzom (Witeliusz, Klaudiusz, Neron), a i oni nie stosowali go zbyt często.

Fot. G. SolitarioInaczej sprawa przedstawia się z napojami. O tym, że Aleksander, ostatni z rzymskich cesarzy z rodu Sewerów, miał zwyczaj wypijać dziennie 15 litrów wina, informuje nas beznamiętnie tajemniczy autor Historii Augusta. A był to przecież cesarz nader dobrze wychowany. Nie po to zadano sobie trud zamordowania Heliogabala, jego rozpustnego poprzednika, by oddać władzę kolejnemu pijaczynie.

Czym jest bowiem te 15 litrów wobec 60 wypijanych bez problemu przez Maksyma Traka, który z kolei zdradziecko pozbawił życia Aleksandra, by zająć jego miejsce na tronie? Ale też Maksym Trak, co trzeba powiedzieć jasno, choć został cesarzem rzymskim, nie był rodowitym Rzymianinem i samego Rzymu ponoć nigdy nawet nie odwiedził…

Prawdziwą zgrozę budziła jednak permanentna nietrzeźwość rzymskich urzędników państwowych. Makrobiusz w Saturnaliach przywołuje wystąpienie Tytusa, który przed Senatem nader dosadnie skarżył się na kondycję swoich kolegów nadużywających wina i w konsekwencji – miast poświęcać się obowiązkom państwowym – spędzających czas na miłostkach, grze w kości i wylegiwaniu się w termach.

Gdy zbliża się popołudnie, pisze Makrobiusz, „każą zawołać niewolnika, posyłają go na komicjum i każą mu zasięgnąć języka, co się działo na forum, kto występował, kto się sprzeciwiał, ile tribus było za sprawą, ile przeciw. Potem udają się sami na komicjum, bynajmniej nie w tym celu, żeby prowadzić sprawę, która do nich należała; po drodze nie ma w zaułkach jednego naczynia, którego by nie wypełnili – bo przecież pęcherz mają pełen wina. Przychodzą wreszcie na komicjum, każą, by ludzie przedstawili swoje sprawy; oni przedstawiają sprawę, sędzia wzywa świadków, a sam idzie się załatwić. Kiedy wraca, twierdzi, że wszystko słyszał, żąda materiałów, przegląda pisma, ale oczy mu się same zamykają – to skutek wina”.

Włodarze Republiki mieli jasną świadomość marnej kondycji swoich urzędników i najbogatszych obywateli. Począwszy od roku 217 p.Ch. senat rzymski głosował kolejne ustawy ograniczające zbytek. Z początku uzasadniała je trudna sytuacja państwa po pierwszej wojnie punickiej, a później coraz wyraźniej głównym powodem stawała się demoralizująca rozrzutność nobilów.

Ograniczano więc prawnie liczbę biesiadników, wpisywano na indeks najdroższe potrawy, zakazywano wreszcie wydawania na uczty sum powyżej ustawowo określonej granicy (w ustawie Fanniusza było to sto asów – centussis, stąd wziął się, jak niezbyt pewnie wnoszę, nasz polski „centuś”).

A życie – jak to życie – szło zawsze dwa kroki przed prawem. Kiedy Fanniusz wpisał na indeks potraw zakazanych wszelkie ptactwo z wyjątkiem kur nietuczonych, rzymscy smakosze, podwójnie omijając literę prawa, zaczęli… tuczyć koguty.