Mistyka tokaju, czyli o życiu po życiu albo też reinkarnacji

Na ten ślad naprowadził mnie Matt Kramer— ceniony i wpływowy amerykański krytyk winiarski. Był ..., którego teksty czytam z wielką ciekawością.

Matt jest redaktorem „The Oregonian”, ale przede wszystkim winiarskim blogerem i felietonistą magazynu „Wine Spectator”. Kilka dni temu przewertowałem stary numer tego pisma, którego zamierzałem się pozbyć w pojemniku z napisem „papier”. Takie bolesne sytuacje zdarzają mi się ponownie coraz częściej. Ponownie, bowiem ostatni remont na pewien czas rozwiązał ten problem, ale – jak to zwykle bywa – nieostatecznie.

Matt Kramer rozwodzi się w nim nad perfekcjonizacją podniebienia każdego z nas zajmujących się degustacją wina. Pisze m.in. o tym, jak sam ćwiczy i że nic nie jest nam dane ostatecznie i że od czasu do czasu warto temu poświęcić chwilę, mimo iż wszyscy jesteśmy  otrzaskani z ocenami. Pośród wielu innych podaje też przykład, kiedy sam ćwiczył z tokajami, zaś kończy ten fragment rekomendacją filmu Dean Spanley. No i ten passus – mnie, domowego nałogowego kinomana – wielce wkurzył. Jak mogłem pominąć tak ważny film, nie tylko o winie, ale jeszcze o tokaju! Ale ponieważ wkurzenie to dla mnie najważniejsza siła napędowo-sprawcza, rzuciłem się szukać kopii.

Otóż Matt Kramer ma rację – zapewne większość tych, którzy film obejrzeli, stwierdziłaby, że tokaj odgrywa w nim jakąś tam rolę, ale my, zajmujący się winem, zgodnie stwierdzimy, że ten obraz nie mógłby się bez niego obejść, a wręcz straciłby sens. Tokaj pełni w nim z grubsza taką funkcję jak piłka w meczu piłkarskim.

O co zatem w tym wszystkim chodzi? Akcja toczy się w wiktoriańskim jeszcze duchem Londynie, a dokładniej – w edwardiańskim już dziewięcioletnim okresie po śmierci wiekowej monarchini, kiedy miasto i rzeczy po dekadach zastoju doznawały gwałtownych, wręcz rewolucyjnych przeobrażeń. Film jest ekranizacją powieści My Talks with Dean Spanley Edwarda Plunketta, brytyjskiego arystokraty, który oprócz pisania zajmował się wojaczką (m.in. wojny burskie), polowaniami i strzelectwem. W pisaniu zaś fascynowała go fantastyka, czego świadectwem jest wspomniana książka.

Z założenia film jest (brytyjską) komedią – absurdalną, ale zupełnie nie w stylu Monty Pythona. Od razu powiem, że jestem idiotą, bowiem powinienem był obejrzeć ten obraz znacznie wcześniej, choćby z uwagi na obsadę. Sprawa dotyczy głównie trzech postaci – mojego ulubionego wiekowego Petera O’Toole’a, mistrza Sama Neilla (także wybornego mistrza winiarskiego) oraz znanego z wielu drugoplanowych ról Jeremy’ego Northama.

Ten ostatni grający Henslowe’a Fiska, jak co czwartek odwiedza swego wiekowego ojca, Horatio Fiska (Peter O’Tool), mieszkającego kilka kamienic dalej pod opieką gosposi, która właśnie codziennym zwyczajem prasuje mu żelazkiem poranną gazetę. Między panami nie ma specjalnej zażyłości, ale młody nie przychodzi li tylko po to, by sprawdzić, czy ojciec jeszcze żyje. Wymieniają się zdawkowymi równoważnikami, zaś zrzędliwy tato prawi mu swoje mądrości, np.: „Czwartek to piękny dzień, choćby z tego powodu, iż rozdziela środę od piątku”. Zresztą Horatio takimi powiedzonkami raczy nas co chwilę („Prawo wyborcze dla kobiet to jak dać krowie strzelbę”). Czasy edwardiańskie to okres samochodów, maszyn latających i innych dziwnych zjawisk, więc ludzie się czasami gubią, czasami zaś mają rację…

Syn zabiera ojca na pogadankę o transgresji dusz. Tam spotykają swojego nowego pastora, tytułowego Deana Spanleya (Sam Neill), co powoduje, że Horatio natychmiast zaczyna go podejrzewać o apostazję. Po wykładzie, który starszy Fisk przesypia, udają się do klubu, gdzie ponownie natykają się na rzeczonego pastora siedzącego w zamyśleniu przy kieliszku… tokaju. Przeprasza, iż nie jest to wersja „cesarska”, ale i tak budzi to obrzydzenie Horatia, nieufającego ludziom popijającym „węgierski syrop”, i przy innym stoliku zamawia brandy z wodą („Z naciskiem na brandy – mówi do kelnera – a właściwie tylko z kropelką wody”).

Ten imperialny tokaj nie istnieje, a właściwie było ich wiele (można prześledzić dyskusję na forach internetowych), była to jednak zapewne esencja. Postawa Spanleya jednak coraz bardziej intryguje obu panów Fisków: czy on jako pastor doprawdy wierzy w reinkarnację? Postanawiają się z nim rozmówić, ale ten stawia zaskakujący warunek – mają przynieść flaszkę cesarskiego tokaju z najlepszego rocznika z przełomu wieków. Z wielkim trudem udaje im się zakupić ledwie podobną. Na spotkaniu okazuje się, iż Spanley – po kieliszeczku tokaju – popada w przedziwną ekstazę (znam to uczucie!), a potem (i w czasie następnych spotkań) niemal letarg oraz zaczyna opowiadać niestworzone rzeczy… Które zaczynają się sprawdzać…

Nie powiem więcej, ale ręce Państwu opadną z wrażenia. Tych butelek tokaju w roli medium będzie więcej, a wyraz twarzy Sama Neilla, gdy umoczy usta w kieliszku, powinno się pokazywać wszystkim adeptom degustacji wina. Do obejrzenia natychmiast!