Młodopolskie klimaty alkoholowe

Młodopolskie klimaty alkoholowe

„Wynalazłem kolory samogłosek!” – ogłaszał w 1871 roku Artur Rimbaud, rewelator poezji, twórca mitu artysty, któremu nie sprostał, ani którego nie wzbogacił po nim istotnie żaden twórca. Rodziła się francuska belle époque, świat zachodni wkraczał w złoty wiek po okresie wojen w Europie.

Rimbaud stał się dla tego świata zaskakującą, nieoczekiwaną alternatywą: zbyt młody, zbyt zdolny, zbyt odważny, zbyt odmienny i szalony. Był zwiastunem (podobnie jak żyjący wcześniej Baudelaire) postawy, której sednem stał się gest przekraczania: granic poezji, granic sztuk i granic między sztuką i życiem. Genialny, nastoletni symbolista, prekursor surrealizmu, sam stał się symbolem artysty buntownika, którego imperatyw tworzenia zwalnia z przestrzegania społecznych norm i obyczajów. Postawa Rimbauda – znak rozpoznawczy modernizmu – wkrótce przekroczyła granice Francji i ramy epoki.

Gwiazda absyntu

Belle époque stała się okresem szalonej kariery absyntu. Rozpropagowali go we Francji wracający z Algierii żołnierze, którzy w warunkach wojennych odkażali nim wodę i wykorzystywali jako ochronę przeciw chorobom. Absynt królował w kawiarniach artystycznych, a jako trunek mocny ułatwiał stosunkowo szybkie przejście w stany sprzyjające zwielokrotnionej potencji – poznawczej, emocjonalnej i zarazem twórczej.
Ryc. C. GajdaChoć ten wystandaryzowany sposób osiągania natchnienia mocno już dziś spowszedniał, wówczas uchodził za autentyczną pomoc w penetrowaniu odmiennych, ekscytujących stanów (nie)świadomości. Za metaforyczny zapis takiej wędrówki można uznać choćby Statek pijany Rimbauda, w którym nabierający wody korab jest przenośnym portretem poety upojonego już to wolnością, już to alkoholem, a najpewniej jednym i drugim.
Modernizm, jako pierwsza epoka kulturowa w dziejach, nobilitował alkohol, podniósł go do rangi pożądanego atrybutu czynności twórczych i zarazem magicznego napoju wspomagającego rytuał przejścia. Że nie był to środek doskonały, o tym przekonywał użytkowników bolesny rytuał powrotu.
Mieliśmy i my swój modernizm – zwiemy go Młodą Polską – oraz kogoś na kształt naszego Rimbauda: był nim Przybyszewski (choć nie poezja ich łączy). Mieliśmy i swój modernistyczny Paryż w postaci małego, młodopolskiego Krakowa z jego – nielicznymi wprawdzie – ale klimatycznymi knajpami artystów. Wszystko tu u nas było jednak dużo lichsze, cichsze, mniejsze i skromniejsze, z jednym wszakże wyjątkiem: asortyment napojów alkoholowych mógł zaimponować nawet bywalcom ówczesnej stolicy kulturalnego świata.

A w Krakowie…

W krakowskich, młodopolskich knajpach artystycznych – w Paonie, który był częścią restauracji i kawiarni Turlińskiego, w Jamie Michalika – lał się do kieliszków absynt, ale oprócz niego, a może przede wszystkim: wódka, winonapój uzyskiwany na drodze całkowitej lub częściowej fer... (...), likiery, piwo i szampan. Warto dodać, że to właśnie owe czasy wykreowały fenomen literacko-artystycznej kawiarni, której niechętni filistrom bywalcy ostentacyjnie wymierzali policzki mieszczańskiemu smakowi powszechnemu.
Przemykające się w krakowskiej mgle, okryte pelerynami rozwichrzone osobowości, przybywszy do ulubionej kawiarni, toczyły nad kieliszkami namiętne rozmowy o głębiach duszy, nirwanach, wszechbytach, miłości, kobietach, sztuce, ale i wczorajszym balu u baronowej, przyjęciu u hrabiny… Przybyszewski bulwersował poglądami i zachowaniem – „nagimi duszami”, apoteozą chuci, diabologią, wybuchami śmiechu i szaleństwa. Nie dziw, że strumieni alkoholu trzeba było – wspominał Boy – aby uśpić nerwy rozszalałe takim szarpaniem, że mózg chodził krawędziami obłędu.
W istocie duch czasu sprzyjał libacjom. Powodowani parnasistowskim oddaniem sztuce, wolą zatopienia się we wszechbycie bądź dekadenckim zwątpieniem w idee i wartości malarze, poeci, dramatopisarze doznawali krańcowych emocji i rzutów wyobraźni. Alkohol łagodził – mówiąc językiem dzisiejszej młodzieży – skutki tej mentalnej i emocjonalnej „jazdy po bandzie” („Pijcie, aż dusza wykipi!” – miał zwyczaj wołać „Przybysz”) , pozwalał też zapomnieć o uwierającej doczesności – pustawej kieszeni, beczących w domu dzieciach, doprowadzonych do wściekłości żonach.
Brać artystyczna pijała zawsze – powiada Boy – ale za Przybyszewskiego picie wzniosło się do wyżyn obrządku, misterium, hasła: „Piję, piję, bo pić muszę…”. A tuż potem: „Chopin gdyby żył, toby pił…”.  Alkohol sprzyjał nie tylko porywom myśli, wędrówkom jaźni czy żarliwym filozoficznym dysputom. Był po prostu kompanem beztroskiej zabawy, której oddawało się chociażby artystyczno-profesorskie towarzystwo gromadzące się w słynnych murach cukierni Jana Michalika, zwanej „Jamą”.

Modernizm po polsku

Krakowska cyganeria stworzyła sobie bezpruderyjny klub artystyczny, kabaret, w którym każdy występ był premierą, mocno improwizowaną i mocno zakrapianą, co bulwersowało zarówno dewocyjnie, jak i rewolucyjno-patriotycznie nastawione kręgi społeczne. Jakkolwiek motyw relacji damsko-męskich stał się jednym z głównych tematów skeczy i kupletów, to jednak plotki o orgiach w „Jamie” nie miały nic wspólnego z rzeczywistością. Podobnie zresztą jak sądy o powszechnym – jakoby – pijaństwie wśród artystów młodopolskich. Wyspiański, choć spędzał w kawiarni sporo czasu, raczej stronił od alkoholu. Jeśli już musiał, to wypijał szybko kilka kieliszków wódki i zabierał się nie do dysput, lecz do rysowania.
Bo polski modernizm miał jedną wyraźną cechę, która odróżniała go od tego zjawiska w skali europejskiej. Była nią chłopomania. Jej zwolennicy czy wręcz heroldzi – Włodzimierz Tetmajer, Lucjan Rydel – osiągnęli spore sukcesy w dziedzinie bratania się z mieszkańcami podkrakowskich Bronowic. Obaj wzięli sobie za żony chłopki z tej mitycznej już dziś wsi (obecnie dzielnicy Krakowa).
Zdecydowanie lepiej radził sobie ten pierwszy (Gospodarz w Weselu Wyspiańskiego), który zdobywszy zaufanie sąsiadów, zasiadał w radzie powiatowej (potem posłował w Wiedniu). Drugiego (w Weselu – Pana Młodego) nadgorliwa chłopomania przywiodła do dziwactw, np. nawet w gości chodził boso, co chłopi przyjmowali z dużą rezerwą. W dziedzinie spożycia napojów alkoholowych chłopomania zaowocowała dowartościowaniem bliskich włościanom wódek i nalewek. Włodzimierz Tetmajer uwielbiał na przykład pijać z pewnym proboszczem wyśmienitą wódkę paloną na miodzie…

Magia po dziś

Młodopolskie uniesienia przeminęły i duch czasów zmieniał się od tamtych chwil wielokrotnie. Artyści nieodmiennie doceniają zbawczy wpływ kropli alkoholu na życie duchowe (a i cielesne) i nie są w tym odosobnieni. Nawet oni jednak porzucili misteryjne klimaty przy butelce wódki czy kuflu piwa.
Coś jednak z tej magicznej, młodopolskiej aury pozostało, coś się przechowało, a może jest na nowo odkrywane. Doznanie to bliskie zdaje się dziś miłośnikom i smakoszom wina, którzy napój ten wynoszą ponad inne płyny alkoholowetermin degustacyjny.Oznacza wina niekoniecznie o zbyt dużej... (...). Delektowanie się winem, zwłaszcza dla tych, którzy odnajdują w tym swoją pasję i styl życia, stwarza okazję do przeżywania chwil wyjątkowych, przesyconych poczuciem roztopienia się w stanie błogości i zgody ze światem. W ten sposób dziś pisze się o winie i jest to z ducha młodopolskie, by wspomnieć choćby strofy Zabawy z winem Staffa:

Wlewam złote, łaskawe, dumne wino w szklankę:
To dobre słońce puszczę mą nawiedza ciemną!
Słońce, mój gość królewski, mieszka w lesie ze mną,
Niosąc mi swych uśmiechów szczodrą niespodziankę!

O, mądre, dzielne słońce! Na cześć twojej dumy!
Słońce, mój wielki gościu! Twoje boże zdrowie!
Piję twą duszę złotą! duszę lasu! szumy!
… I szumi las w mej duszy! Hej, szumi w mej głowie!

Coś w tym jest, chciałoby się powiedzieć, podobnie jak w również wyśpiewanym przez wczesnego Staffa Sojuszu miłości i wina. Spragnione dusze pragnąć i wyśpiewywać go będą zawsze.