Najbliżsi Albionu

 

Australia zaskakuje, szczególnie jeżeli się do niej przyjeżdża po raz pierwszy po dłuższym pobycie w Azji. Zaskakuje Europejczyka swoją „normalnością”.

 

Pomimo powszechnej wiedzy na temat tego kraju, choćby powierzchownej, człowiek nie oczekuje że spotka na końcu świata kolejną wyspę brytyjską. I to taką dużą.

Australia zadziwia podobieństwem do Anglii, dużo większym niż Stany Zjednoczone, widocznym w najmniejszych szczegółach. W rysach ludzi, architekturze, piwie, jedzeniu, zachowaniach, ulicznej muzyce. No i język Szekspira z minimalnie zmienioną wymową.
Wszystko to powoduje, że Australia – odkąd przybyli tu Europejczycy – uczestniczy w głównym nurcie światowej cywilizacji anglosaskiej, a rozwój technologii komunikacyjnych powoduje, że różnice w znacznym stopniu się zacierają. Można powiedzieć – szczęśliwa to wyspa, a raczej kontynent.

Drugi turnus
Przy bliższym poznaniu, po paru dniach pobytu, następne zaskoczenie. Tym razem otwartością, przyjaznym nastawieniem, uprzejmością ludzi. Większą jednak niż na Wyspach Brytyjskich być może z powodu niedawnej niebezpiecznej, pionierskiej przeszłości, kiedy ludzie musieli trzymać się razem. A może pogodne usposobienie Australijczyków wynika z większej niż gdziekolwiek indziej ilości słońca? Poza tym wiedzą, że żyją w sprawiedliwym kraju. Ilu z nas mogłoby to samo powiedzieć?
Australijczycy w każdym wieku uwielbiają jadać w restauracjach. Przeciętny mieszkaniec tego kraju jada poza domem cztery razy w tygodniu. W sobotni wieczór w Adelajdzie o ósmej wieczorem nie sposób znaleźć wolnego stolika w którejkolwiek restauracji, a są ulice, gdzie każdy dom jest restauracją. Nie ma wyjścia, trzeba poczekać na „drugi turnus” o dziesiątej.
Restauracje zdradzają położenie geograficzne Australii. Ponad połowa podaje jedzenie azjatyckie: chińskie, japońskie, hinduskie, indonezyjskie i tajskie. Klientami nie są jednak Azjaci. Większość to ludzie pochodzenia europejskiego, i to raczej z północnej Europy. Egzotyczne jedzenie nie przeszkadza w tym, że do posiłku pije się winonapój uzyskiwany na drodze całkowitej lub częściowej fer... (...). I tutaj kolejne zaskoczenie.

Drzwi do piwnicy
Gdy ma się do czynienia z winami australijskimi, trzeba zrewidować wszystkie wcześniejsze uprzedzenia i schematy myślowe dotyczące nazw wina. Zwykle oczekujemy, że na etykiecie umieszczona jest nazwa o wyraźnych korzeniach europejskich, najczęściej francuska, ale także hiszpańska, włoska czy portugalska. I nie ma znaczenia, że te wina pochodzą z Ameryki. Wiadomo, że są wyjątki w postaci win węgierskich, gruzińskich, niemieckich. Ale nazwy w języku Szekspira? I to w jego farmerskiej albo górniczej odmianie? Okazuje się, że nie trzeba mieć duszy latynoskiej i korzeni sięgających imperium rzymskiego, aby produkować ciekawe wina.
W Australii można wyróżnić cztery główne regiony winiarskie, które zainteresują poważnego enoturystę. Działa tam prawie dwa tysiące producentów win, wielu z nich całkiem małych.
Enoturystyka w Australii jest łatwa, pod warunkiem że ma się odpowiednie możliwości finansowe. Można podejrzewać, że tak samo jest z życiem na tym jednocześnie dziwnym i swojskim kontynencie. Podobnie jak Australijczycy, winiarnie australijskie w większości są otwarte na gości. Rozpowszechniona jest forma cellar door, czyli dosłownie „drzwi do piwnicy”, która polega na mniejszym lub większym pomieszczeniu, gdzie za mniejszą lub większą opłatą można degustować – i ewentualnie kupować – wina składane w tej właśnie piwnicy.
Dla niektórych mniejszych winiarni jest to główny albo jedyny sposób dystrybucji ich wyrobów. Niektóre cellar doors mają charakter sympatycznych barów, w innych można zjeść smaczny posiłek. Niektóre to malutkie pomieszczenia, gdzie stojąc przy ladzie, degustuje się zaskakująco dobre wina. W większości z nich goście są witani szerokim uśmiechem przez duchowo otwartego Australijczyka lub Australijkę.