Nic dwa razy się nie zdarza

Jako widz kinowy chcę wierzyć w model idealny, kiedy reżyser – profesjonalista lub artysta – opowiada historię zdolną mnie uwieść. Nawet taką (a może szczególnie taką), której temat nie musi mi być bliski.

Nie będę znała opisywanych problemów, ponieważ nigdy nie byłam w miejscach, gdzie rozgrywa się akcja, a moja osobista sytuacja różni się od tej, w której znajdują się bohaterowie filmowi.

Jest wiele filmów o miejscach i miastach, na które patrzymy oczyma twórców. Bohaterem wielu z nich jest Toskania, a przewodnikiem widza staje się wyobraźnia reżysera. Pod słońcem Toskanii, Pod słońce, Ukryte pragnienia…

Jeśli ktoś zna przedstawiany na srebrnym ekranie region Włoch, może polemizować z wizją twórcy, podpierając się siłą faktów i wspomnień. Tyle że wspomnienia są narzędziem mocno zawodnym. Weryfikuje je czas, a sentyment niemal zawsze zniekształca.

Bernardo Bertolucci to reżyser, dla którego wielkie znaczenie ma obraz. Siła jego ekranowych przedstawień sprawia, że nazywany jest wizjonerem kina. Ostatni cesarz, Mały budda – te filmy są malarskimi opowieściami, piękno zdjęć jest tym, co przede wszystkim pozostaje w pamięci widza. Mniej ważne jest ich osadzenie w historii. Liczy się wizja, przez którą przefiltrowane są fakty.

Fot. SolopanZ podobnie subiektywnym spojrzeniem spotykamy się w Ukrytych pragnieniach. Fabuła tego już dwunastoletniego filmu jest bardzo prosta. Młoda Amerykanka Lucy przybywa do toskańskiego domu znajomych swojej nieżyjącej matki, by odnaleźć ojca i miłość. Lucy staje się naszym przewodnikiem – wcześniej jednak, zanim zaczaruje nas wykreowany przez reżysera na ekranie obraz, jesteśmy prowadzeni „poprzez uszy”.

Lucy słucha muzyki: Massive Attack, Cocteau Twins, Billie Holiday… Dźwięki stają się paletą malującą uczucia bohaterki. Dopiero za ich pośrednictwem wkraczamy w obraz.

Muzyka i zdjęcia stanowią w Ukrytych pragnieniach dwie strony tego samego medalu – awers i rewers. Choć muzyka jest początkowo kontrapunktem obrazu – żywa, głośna – z czasem dostraja się, dźwięk i obraz zaczynają mówić w podobnej tonacji. Darius Khondji, autor zdjęć, filmując Toskanię, tworzy świat będący wyrazem stanu emocjonalnego bohaterki. Dworzec jest ruchliwy, smugi, które tworzą przemykające pociągi – rozmyte, droga, po której idzie – jest pełna pyłu, kamienista, pejzaż za oknami jej pokoju – raz złoci się łagodnie, to znów oświetla go krwawo i groźnie zachodzące słońce.

Dziewczyna podąża tropem swego ojca, odnajdując jednocześnie samą siebie. Wysiłek włożony w działanie procentuje samopoznaniem. Jest mądra i dlatego Toskania odsłania przed nią swoje tajemnicze, czasem surowe piękno.

W filmie nie widzimy regionu przeznaczonego dla uciechy turystów, tylko świat, w którym bohaterowie borykają się z wieloma różnymi problemami – czerpiąc jednak cały czas pełnymi garściami z urody życia. Widoki zapierają dech w piersiach. Jest w nich niemal absolutna doskonałość, ale pozbawiona cukierkowości, ocierająca się wręcz o bolesny naturalizm.

Stylizacja świata tworzącego mikrokosmos dobrowolnych emigrantów zamyka w sobie również elementy ich jak najprawdziwszych uczuć, przez co wyraźne linie, kreślone na ekranie kamerą, stają się historią opowiadaną po części o każdym z widzów.

Tylu z nas marzy o Toskanii z filmu Bertolucciego: takiej, która jest stokroć piękniejsza i słoneczniejsza od Polski, ale zarazem prawdziwa. Takiej, gdzie jest czas na celebrację codziennych czynności.

Toskania Ukrytych pragnień to świat, którego piękno „boli”, jak mówi jeden z bohaterów. Boli nie tylko dlatego, że pierwsza miłość przeplata się z historią umierania. Może boleć, bo pozwala zrozumieć, że uroda tego miejsca pozostanie na bardzo długo – a wszystkie wpisane w nią ludzkie sprawy przeminą, choć będą powtarzane wielokrotnie, za każdym jednak razem z udziałem innych aktorów.