Jako dziecko oglądałam film, z którego pamiętam tylko jeden motyw: zagubiony i umierający z pragnienia na pustyni bohater marzył o tym, by wypić wodę z wanny, w której kąpała się jego ukochana.
Czy czuliście kiedyś równie wielkie pragnienie? Czy pojawiały się wam przed oczyma ciecze / napoje / alkohole, brak których spowodować może waszą śmierć? Bo tu nie chodzi o zwykłą zachciankę w rodzaju: „napiłbym się soku”. Przedmiotem tej refleksji jest prawdziwe pożądanie, bez spełnienia którego:
– życie może nas opuścić,
– poniesiemy szkody na ciele i duszy,
– ta chwila nigdy nie znajdzie swojego zwieńczenia.
Czyli: takie pragnienie, które musi doczekać się realizacji. A finał zależy od nas. Jedni marzą o wodzie, inni mają piwne majaki, jeszcze inni roją o mocniejszych alkoholach, a najbardziej stęsknieni widzą oczyma nieukojonej duszy winonapój uzyskiwany na drodze całkowitej lub częściowej fer... (...).
W tym ostatnim wypadku marzenie ma mnóstwo twarzy. Takie mnóstwo, że kuca Światowid ze Zbrucza ze swymi czterema obliczami.
Liczbę pragnień można wyliczyć z następującego rachunku: człowiek + jego wizja x aktualny nastrój. Wynik dzielony przez pogodę, potem jeszcze przez domniemywane towarzystwo, porę dnia – i wiele innych czynników niemożliwych do przewidzenia. Jakby jednak nie kombinować – wypadkową tego wszystkiego zawsze jest pragnienie, które musi się spełnić butelką pełną wina. Czego życzę każdemu z czytelników!