Przez góry otoczone

 

Zadziwiające, kosmopolityczne, kipiące energią, wyrafinowane i światowe – takie jest dzisiejsze Santiago; miasto szalonych imprez, wspaniałych parków, muzeów i topowych restauracji, które czterdzieści procent Chilijczyków nazywa swym domem.

 

Fot. Wojciech GiebutaNader malowniczo położone, z wysokimi, majestatycznymi Andami wyrastającymi niemal pod samym miastem, Santiago urzeka niepospolitą urodą. Przybysze zazwyczaj dopatrują się w nim więcej europejskości niż w przypadku innych południowoamerykańskich metropolii. Jednak potężna, ponad sześciomilionowa aglomeracja, choć bezsprzecznie naszpikowana atrakcjami, stanowi niełatwy cel dla turystów, szczególnie dla tych niemogących poświęcić jej wystarczająco dużo czasu. Niestety, ale pobieżne zwiedzanie akurat tego miasta może niektórych rozczarować.
Jest duża szansa, że przy okazji tzw. zorganizowanego zwiedzania pod wodzą lokalnego przewodnika nie trafimy w najciekawsze miejsca i umęczeni wsiadaniem i wysiadaniem z autobusu przy kolejnych ważnych obiektach takich jak pałac prezydencki La Moneda czy na głównym placu miasta – Plaza de Armas, gdzie wznosi się katedra, a przed ratuszem stoi konny pomnik założyciela miasta Pedra de Valdivii lub na Plaza de la Constitución – umknie nam to „coś” stanowiące o atrakcyjności stolicy Chile i sprawiające, że duch tego miasta zagości w naszych sercach na zawsze. I nie pomoże wiele nawet wywiezienie kolejką, zazwyczaj w tłumie innych turystów – wszak to obowiązkowy punkt programu zwiedzania stolicy – na szczyt Cerro San Cristóbal, z którego powinna roztaczać się wspaniała panorama miasta. Z przekąsem piszę, że powinna, bo zazwyczaj wcale się nie roztacza (chyba że akurat przed chwilą przestało padać), gdyż niemal cały widok spowija gęsty smog, będący niestety poważnym problemem stolicy, płacącej tym samym haracz za swe bajkowe położenie w niecce pomiędzy wysokimi wzniesieniami.

Dla ducha i dla podniebienia
Fot. Wikipedia / Peretz PartenskyJeśli ktoś nie jest w stanie spędzić w Santiago dużo czasu, lepiej by zdecydował się na odwiedzenie innego wzgórza będącego najbardziej historycznym miejscem miasta – Cerro Santa Lucía, gdzie Pedro de Valdivia wraz ze swymi kompanami w 1541 roku rozbił obóz i postanowił założyć miasto, które nazwał Santiago de la Nueva Extremadura. Obecnie miejsce to stanowi iście barokowy labirynt krętych ścieżek wijących się przez malownicze ogrody i place okraszone fontannami. Ten sam zabiegany turysta, który wpadł do Santiago tylko na dzień jeden, góra dwa, a którego główny cel podróży stanowią jednak winogrady pobliskiej Doliny Centralnej, przyjmie zapewne bez protestu na wiarę rewelację, że stolica Chile szczyci się posiadaniem najwyższego budynku w całej Ameryce Południowej – Gran Torre de Santiago – oraz największego w tej części świata kompleksu handlowego wchodzących w skład centrum biznesowego i handlowego Costanera Center położonego w nowoczesnej dzielnicy Providencia, i bez większego żalu podaruje sobie oglądanie tych atrakcji. W żadnym jednak wypadku nie powinien dać się odwieść od zamiaru odwiedzenia Mercado Central – niesamowitej hali pełnej wrzawy, miejscowych i turystów oraz wszystkiego tego, co dało się wyłowić z pobliskiego oceanu. Choć będą nas ostrzegać przed grasującymi w tłumie złodziejami, warto – mając się na baczności i pilnując swego mienia – dać się skusić na lunch złożony ze świeżych ryb i owoców morza w jednej z licznych restauracji wypełniających – oprócz straganów z dostarczonym o świcie towarem – olbrzymią, zazwyczaj zatłoczoną i gwarną przestrzeń. Na pewno będzie co wspominać, a podobna okazja może się szybko nie powtórzyć!

Powiew historii
Po obfitym, popijanym znakomitym chilijskim winem posiłku na pewno dobrze będzie trochę się przespacerować. Zakładamy, że przed obiadem odwiedziliśmy już wszystkie wymieniane w pierwszej kolejności przez przewodniki place, ważne dla historii Chile poszczególne budowle i pomniki, zatem czas na zobaczenie tego, co mniej oczywiste, ale bardziej zapadające w pamięć.
Fot. Wikipedia / Peretz PartenskyKierujemy się na zachód, by po przebyciu mniej więcej trzech kilometrów wkroczyć do Barrio Yungay, oficjalnie powstałego jako dzielnica arystokratyczna w XIX wieku za prezydentury José Joaquína Prieto, choć wiele z tamtejszych budynków pochodzi jeszcze z XVIII wieku. Była to pierwsza dzielnica wytyczona w Santiago, po kwartałach sąsiadujących z głównym placem miasta – Plaza de Armas – w ścisłym centrum historycznym stolicy. Nazwę swą zawdzięcza zwycięskiej dla sił chilijskich bitwie stoczonej z federacją peruwiańsko-boliwijską pod Yungay w 1839 roku. W przeszłości zamieszkiwali tu przedstawiciele wyższych klas społecznych, ludzie kultury, nauki i politycy, jak choćby nikaraguański poeta i dyplomata Rubén Darío, nasz rodak, rektor chilijskiego uniwersytetu, geolog i badacz Ameryki Południowej Ignacy Domeyko czy argentyński działacz i prezydent tego kraju w latach 1868–1874 Domingo Faustino Sarmiento. Na początek XX wieku przypada okres wzmożonego rozwoju dzielnicy, powstają domy projektowane przez najwybitniejszych architektów przy ulicach takich jak Hurtado Rodríguez czy Lucrecia Valdés będące po dziś najbardziej charakterystycznymi punktami dzielnicy. W latach 40. wyższe sfery przenoszą się do położonych na wschodzie miasta dzielnic, a do Yungay przybywają nowi mieszkańcy, którzy nadają miejscu charakter, z którym utożsamiane jest obecnie.
Dzielnica ta, jako bodaj jedyna w całym mieście, uniknęła przebudowy, zachowując swe historyczne centrum przeobrażone z czasem w miejsce o współczesnym charakterze i, co najważniejsze, a w Ameryce Południowej nieczęste – bezpieczne. Nawet groźne trzęsienie ziemi w lutym 2010 roku nie było w stanie pogrążyć Yungay w niebycie, gdyż w ciągu kilku godzin po katastrofie około tysiąc wolontariuszy stawiło się gotowych do podjęcia prac mających na celu usunięcie zniszczeń. Dzięki ich zaangażowaniu i sprawnej organizacji uniknięto rozbiórki poszczególnych budynków i sprawnie odzyskano dziedzictwo architektoniczne tej wyjątkowej dzielnicy.
Dużym błędem byłoby pominąć ją podczas zwiedzania miasta, choć naturalnie swym bogactwem kafejek, restauracji i artystycznym charakterem kusi też Bellavista. Kipiące zielenią parki zachęcają do zakosztowania cienia w upalny dzień, a pod ziemią przebiega pięć linii metra ze stacjami ozdobionymi barwnymi malowidłami ściennymi, rzeźbami i współczesnym wzornictwem. Choćby dla ich niecodziennej urody warto owym metrem pojeździć!