Rozkosze ślepych zaułków

 

Z panem Marcinem Wojtaszkiem, odpowiedzialnym za promocję w Donimirski Boutique Hotels, umówiona byłam na rozmowę w Hotelu Pugetów przy ulicy Starowiślnej w Krakowie.

 

Mimo znajomości terenu (mój dawny pracodawca rezydował w pierwszej nieruchomości należącej do Jerzego Donimirskiego, czyli w Pałacu Pugetów, też przy ulicy Starowiślnej), jak zwykle pobłądziłam.

Drepcząc po raz kolejny przed restauracją Il Calzone, która skądinąd mieści się w hotelu, do którego zmierzałam (później się dowiem, że znajdował się tam dobrze prosperujący przez wiele lat zakład produkujący trumny), przeklinałam swój brak orientacji w terenie. Przeklinanie to nie było pozbawione sensu, bo zwykle skutkiem tej przypadłości jest haniebne spóźnianie się na wcześniej umówione spotkania. Bałam się niekorzystnego wrażenia, bo wszak wiadomo powszechnie, że punktualność to prawdziwa – i nie tylko królewska – cnota.
Fot. P. MarkowskiW końcu dotarłam na miejsce. Jak się okazało, wcale nie spóźniona, a nawet przed czasem, bowiem mój cicerone musiał dojechać z ulicy Parkowej, gdzie znajdują się teraz biura kompleksu hotelowego. Grzecznie zaprzeczyłam, że jestem zmęczona długim czekaniem – bo nie było ono ani długie, ani nużące. A wrodzone wścibstwo nie pozwalało mi się nudzić. Z ciekawością rozglądałam się po nowym otoczeniu i wdałam się w pogawędkę z recepcjonistą zmieniającym przepaloną żarówkę.
Z Marcinem Wojtaszkiem zgodziliśmy się, że będziemy rozmawiać, poznając przedmioty naszej rozmowy na bieżąco.

Marta Śmietana: Po co Państwu recepcjoniści z wyższym wykształceniem?
Marcin Wojtaszek: W zasadzie gwarantuje to znajomość języków obcych, a to dla nas warunek podstawowy.
Zgodziłam się z tym wyjaśnieniem, wspinając się po stromych, drewnianych schodach. Stopnie przyjaźnie skrzypiały, a balustrada mile wpasowywała się w dłoń. Na górze czekał mnie pierwszy kontakt ze stylem charakterystycznym dla idei dekoracyjnych hoteli Jerzego Donimirskiego. Miło, przyjaźnie, bez szczególnego zadęcia.

Czy wystrojem wnętrz zajmuje się jedna osoba?
Tak, jest to pani Ingrid Lubomirska. Tylko wystrój najstarszego hotelu – Maltańskiego nie jest jej dziełem, wszystkie inne założenia dekoracyjne są pod jej stałą kontrolą dzięki wizytom w Polsce związanym z urządzaniem kolejnych obiektów.

A te kapcie ozdobione herbami? Takie same dekoracje są na mydłach w łazience!
To idea pana Donimirskiego – wprowadzenie akcentów umożliwiających identyfikację miejsca przez skojarzenie z arystokratycznym pochodzeniem właściciela. Oraz dążenie do tego, by elementy dekoracyjne wykonane były z naturalnych surowców: drewna, kamienia, płytek ceramicznych.
Fot. P. MarkowskiPrzyznałam rację mojemu przewodnikowi, bo opisane przez niego elementy dekoracyjne były trudne do przeoczenia. Następnie metodycznie zwiedziłam łazienki we wszystkich prezentowanych mi pokojach – oczywiście, czysto, oczywiście, wszelkie udogodnienia cywilizacyjne, oczywiście, suszarki… Wszystko na miejscu, lecz gdyby było inaczej, czy obiekt spełniałby właściwe standardy? Na pewno nie! Opuściliśmy więc Hotel Pugetów i prawie rączym kłusem dałam się poprowadzić na ulicę Straszewskiego, gdzie znajduje się Hotel Maltański.
Dawny zajazd, inaczej niż w przeszłości, pozbawiony jest restauracji. W jakiś sposób rekompensuje to ulokowana tuż obok ludowo-łemkowska Karczma Chyża. Jej okno zdobi makabryczne truchło lalki-manekina przyodziane w strój ludowy. Ale, jak wyjaśnił Marcin Wojtaszek, jedzenie jest tam bardzo dobre i goście chwalą sobie ludowy klimat (zaznaczam, że nie piszę już „pan Wojtaszek”, bo wspólny wiek zbliża ludzi i gdzieś w okolicach nowo otwartego pubu dla niepalących przy Poselskiej przeszliśmy na ty).
Jesteśmy więc w Hotelu Maltańskim.

W recepcji można kupić wydawnictwa o Krakowie. Dla gości są też gazety polskie i obce. Czy to codzienne gazety?
Codzienne są tylko polskie, natomiast obcojęzyczne są tygodniki i miesięczniki.
Odkrywam podobieństwo wzorów na kapach okrywających łóżka z tymi, które znajdują się w Hotelu Pugetów – tło białe, deseń różowy bądź niebieski. Miłe i charakterystyczne – również ręka pani Ingrid Lubomirskiej, jak się upewniam.

A co z palaczami? – dopytuję się, znalazłszy w pokoju okazałą popielniczkę, podobną do popielniczek umieszczonych na korytarzu.
Są dla nich wydzielone miejsca; w niektórych pokojach zresztą można palić. Zasada ta dotyczy wszystkich hoteli. W Maltańskim można również wyjść przed budynek, na patio, latem odgrodzone obrośniętą bluszczem kratą od pokoi.
My również wychodzimy, ale jest zimno, więc zaraz wracamy. I znowu szybkim marszem udajemy się do kolejnego miejsca – na Gródek. Po Maltańskim widać, że to najstarszy hotel – znać już po nim upływ czasu, jakby rzeczywistość zaczęła go nieco cywilizacyjnie przeganiać. Dlatego czeka go niebawem gruntowny remont. Tym bardziej zaskakująca wydała mi się informacja, że to ulubione ze wszystkich Donimirski Boutique Hotels miejsce przez biznesowych gości. Różne są upodobania biznesmenów, pomyślałam, widać w życiu pełnym stresów potrzebują stabilizacji przypominającej porządki zaprowadzane przez ich matki. Ale dość rozważań – otóż i Gródek ze słynną restauracją Cul-De-Sac. Po przekroczeniu progu przykuwa moje oko gablota ze strzelbą.

Fot. P. MarkowskiA cóż to? – pytam, wyobrażając sobie jakieś tajemnicze memento skierowane do hotelowych gości.
To sejf na broń. Czasem goście przyjeżdżają polować i nie mają gdzie zostawić kosztownego sprzętu. Więc zabezpieczamy go w sejfie.
Oddycham z ulgą, nie musząc zagłębiać się w zrodzone przez moją chorą wyobraźnię obrazy. Stąpamy po posadzce przeniesionej na Gródek z jednego z podkrakowskich kościołów – niestety, mimo natarczywych pytań nie udaje mi się dowiedzieć, z którego.
W porównaniu z wcześniej zwiedzanymi hotelami Gródek jest najbardziej wypieszczony, wydaje się, że perfekcja rośnie wraz z kolejnymi inwestycjami – aż strach pomyśleć, co zaoferują gościom Zamek w Korzkwi i Zajazd Kościuszko, czyli kolejne obiekty, które mają w przyszłości również tworzyć Donimirski Boutique Hotels. W Gródku najpiękniejsze jest jednak położenie – i cisza. Hotel leży poza trasą przemarszu turystów. Nie ma też w pobliżu żadnej dyskoteki, a z tarasu wydaje się, że można sięgnąć wieży Mariackiej. Błogosławieństwo ślepych zaułków!

Skąd sprowadzacie Państwo meble? I kto wykonuje wszystkie prace przy budowie i urządzaniu hoteli?
Meble kupowane są we Włoszech i Francji, bo tam jest po prostu taniej niż w Polsce, a wszystkie prace budowlane i wnętrzarskie wykonują polscy specjaliści i rzemieślnicy.

Goście nie niszczą niczego? Nie kradną? – pytam świadoma, że natura ludzka często nawet największych poczciwców kieruje na haniebną drogę występku.
Nie, nie kradną. A hotele się niszczą, bo są używane, to normalne. Co roku, właśnie o tej porze, remontujemy kolejne pokoje.
To prawda, bo nie wszędzie mogliśmy wejść, a z niejednej łazienki wystawały malarskie drabiny i pojemniki wypełnione farbą. Tam jednak, gdzie można dotrzeć, odkrywam wnętrza przyjazne gościom, wyposażone w funkcjonalne, zgromadzone bez nadmiaru meble. Trochę tylko rażą w pokojach niezbyt estetyczne segregatory do użytku gości z instrukcjami i telefonami. Ale, co tam, znowu stoimy przed kolejnymi drzwiami – i nie mogę się powstrzymać od pytania.

Po co dwa puknięcia w drzwi? Nie można po prostu wejść? Przecież wiadomo, że wewnątrz nikogo nie ma. (I okazuje się, że nie do końca mam rację, bo nie znam hotelowej kindersztuby. Wstyd – ale póki życia, póty nauki).
To taka zasada podstawowa ze szkół hotelarskich – zawsze należy pukać dwukrotnie przed wejściem do pokoju. Nawet gdy wszystko wskazuje na to, że jest pusty. Bo co będzie, jeśli jednak nie jest?
Właśnie, lepiej nawet nie myśleć. Schodzimy do piwnic, a tam – jedyne w Polsce prywatne muzeum archeologiczne. Głównie skorupy kafli, ale również kościana łyżwa i słynna już w świecie pisanka kijowska. Wszystko to można oglądać, spożywając posiłek w Cul-De-Sac.
Wszystkie przedmioty zostały wykopane podczas obowiązkowych przy takiej inwestycji pracach archeologicznych. Ale – tak naprawdę – nie są naszą własnością, bo zostały znalezione poniżej 60 cm – a to już własność Skarbu Państwa…
Kiwam głową nad kolejną osobliwością krajowych przepisów i podążam za mym „cicerone” do barku-biblioteki. Tam kawa – i mała konsternacja.

Fot. P. MarkowskiMało polskich książek widzę na tych zastawionych regałach.

Tak naprawdę, to jedyna rzecz, którą kradną nasi goście. Trudno im się powstrzymać, a może wynoszą przez roztargnienie?
Nie mogę się w pełni zgodzić z takim usprawiedliwianiem – i oto prawda wychodzi na jaw – w Donimirski Boutique Hotels jednak nie mieszkają sami uczciwi ludzie! Lecz, z drugiej strony, czyż bibliofila kolekcjonera można nazwać złodziejem?
Nie chodzi jednak o to, by szukać dziury w całym.
Kończę więc grzecznie pyszną kawę, podziwiając praktyczne schodki do ściągania ustawionych wysoko woluminów – bo z racji nikczemnego wzrostu problem ten zawsze żywo mnie interesował.
Cóż można powiedzieć na koniec? Jak będzie wyglądał w przyszłości Donimirski Boutique Hotels? Według Marcina Wojtaszka o tym wie chyba tylko sam szef.

Marta Śmietana

Restauracja co się zowie
Cul-De-Sac to po francusku „ślepy zaułek”. Ale gdy przy krakowskich Plantach widzimy napis „Cul-De-Sac, Restau-rant & Bar”, to jest zupełnie odwrotnie: otwierają się przed nami wspaniałe gastronomiczne perspektywy.
Restauracje hotelowe raczej nie cieszą się dobrą reputacją. Zwykle jest to ostatnia deska ratunku dla głodnego, zmęczonego gościa. I zwykle podawane tam dania służą tylko zaspokajaniu głodu. W Hotelu Gródek jest zupełnie inaczej. Restauracja Cul-De-Sac to instytucja gastronomiczna sama w sobie. To miejsce trzeba znać. Tu nie trafia się przypadkiem, przechodząc obok. A znać warto, bo z całą pewnością jest to jedno z lepszych miejsc na kulinarnej mapie Krakowa.
Porcje dań są odpowiednie, dlatego należy – jeżeli tylko sprzyja czas i okazja – ucieszyć zmysły pełnym czterodaniowym posiłkiem: starter, przystawka, danie główne i deser. Dzięki temu damy radę skosztować zarówno wspaniałych ryb (dorada, tuńczyk, sandacz), jak i mięs (perliczka, jagnię, wołowina, jeleń). Kilka pozycji to bardzo oryginalnie przygotowane makarony, często z wykorzystaniem grzybów (prawdziwki, smardze). Podawane potrawy pięknie prezentują się na talerzu, bo to praktycznie kulinarne rzeźby. Kuchnia w ogóle ma charakter autorski – Mistrz Rafał Targosz układa menu i szefuje ekipie kucharskiej. Charakterystyczną cechą przygotowywanych przez niego dań jest duża liczba składników, które tworzą każdą kompozycję. Zestawienia są dość interesujące (borowiki z pierożkami nadziewanymi gruszką, a wszystko w maśle cytrynowym), lecz przez to stanowią spore wyzwanie w zakresie doboru win. Nie należy się jednak tego obawiać, bo do krewetek w rozmarynie z peperoncino na ragoût z fasolek i grillowanego włoskiego bekonu dopasujemy bardzo wiele win zarówno białych, jak i przede wszystkim czerwonych. Karta winlista win, którymi dysponuje restauracja. Może być skompo... (...) liczy około 50 pozycji i pozwala gościom czuć się komfortowo, bo dostępne są zarówno wielkie wina europejskie, jak i ambitne propozycje z innych kontynentów.

Szymon Kamiński