Sfinks kąpany w szampanie

Colette spogląda na nas ze zdjęcia w egipskim stylu: bransoleta w kształcie żmii oplata prawe ramię, oczy uczernione, broda dumnie zadarta – wypisz, wymaluj – Kleopatra! Przed spotkaniem wspomnianego zwierzęcia.

To nic, że siedzi niczym wytrawnyokreślenie wina, w którym, teoretycznie, cały cukier na d... jogin, ważne jest egipskie wrażenie, precyzując – impresja piramid i starożytny oddech sfinksa. Zda się wyczuwalny na karku obserwatora. Gigi jest podlotkiem niczym kurczak, któremu właśnie wyrastają pióra, niczym rozkwitający kwiat – jak śpiewa Maurice Chevalier – dziewcząt kwiat. Gigi jest jak glina, którą należy właściwie uformować. Garncarzem staje się ciotka znająca reguły wielkiego świata i babka sprawująca nad Gigi opiekę.

Fot. Leopold ReutlingerLa Belle Époque rządzi się twardymi prawami. Paryż – pomimo musujących szampańskich bąbelków – jest dla uczestników miejskiego życia bardziej trudną szkołą przetrwania niż pozornie beztroską wizytą u Maxima. Trzeba stać się sfinksem, by nie paść ofiarą fin de siècle. Gigi uczy się więc od ciotki, że farbowane perły to znak odchodzącej miłości, zaś umiejętność podania mężczyźnie cygara stanowi o towarzyskiej atrakcyjności kobiety. Jednak w Gigi – dzięki Bogu – lekcje życia nie zabijają radości życia.

Gigi jest kreacją literacką Colette przeniesioną w 1958 roku na ekrany przez Vincente’a Minellego. Świat sfilmowany jest miejscem, gdzie króluje bezpieczna rozwiązłość. Paryż belle époque w wersji hollywoodzkiej przypomina złagodzoną wersję płócien i plakatów Toulouse-Lautreca – nie ma biedy, nie ma chorób (nawet wenerycznych). Jest za to Maxim’s, w którym niby antyczny chór plotkarze z towarzystwa komentują każdą nową twarz, każdą świeżą miłostkę, każde rozstanie, każdą tragedię. I jest to świat wymagający – w nim trzeba bywać. Śpiewając szlagiery.

To także świat, w którym nie ma product placement. Szampana piją wszyscy i przy każdej okazji, lecz mimo wytrzeszczania oczu i ewentualnej stop klatki, nie dane jest rozpoznać etykiety. Za to bohaterowie śpiewają radośnie: „Gdy wynaleziono szampana / Wiadomo było / To oczywiste jest / Na myśli mieli nas” – i leją musujące winonapój uzyskiwany na drodze całkowitej lub częściowej fer... (...) do kieliszków w kształcie piersi Marii Antoniny, jak domniemują niektórzy wyznawcy szampańskiej legendy. Szampan pojawia się na lodowisku, w prywatnych domach osób bardziej i mniej zamożnych, w restauracjach. Pija się go przed południem, w południe i po zmroku. Oblewa się nim pierwszą (z założenia nieudaną) próbę samobójczą kochanki, miłe popołudnie ze starymi przyjaciółmi i wieczorne wyjście na miasto. Jest jak musicalowy szlagier: pasuje wszędzie, łatwo się z nim oswaja, tęskni się do niego – jest czymś codziennym, a jednocześnie daje codzienności świąteczny sznyt. Tak jak szampan robić powinien.

Wina bez bąbelków mają nieco gorszą pozycję. Znudzony życiem i bogactwem cukrowy dziedzic Gaston Lachaille może o nich powiedzieć tyle, że mają dwa kolory. A wchodząca w życie Gigi uczy się za pomocą czerwonego wina, co znaczy być smakoszem i kulinarnym erudytą. Ciotka powtarza jak mantrę czy kazanie: należy rozkoszować się aromatem, pierwszy łyk potrzymaj chwilę na podniebieniu, oddychaj przez nos, wtedy poczujesz smak, zły rocznik będzie ostry, dobry – jak powiew wiatru… Prawda?

Musical Gigi sytuuje się w czołówce rankingów filmów opowiadających o winie. Niechybnie za sprawą szampana. Bo w nim jest tyle tajemnicy, że nawet ugłaskany świat staje się czymś momentami niepokojącym, uwodzicielskim i ponętnym. Mieszczanin zawsze tęskni do tego, by dać się odrobinę zbrukać, choćby i bąbelkom. A jeśli szampan nie pomoże – zawsze można uczernić oczy, stanąć bokiem i lansować egipską postać tajemnicy.

Gigi, USA 1958, reż. Vincente Minelli, obsada: Gilberte – „Gigi” (Leslie Caron), Honore Lachaille (Maurice Chevalier), Gaston Lachaille (Louis Jourdan), Madame Alvarez (Hermione Gingold).