Wyznania niedoszłego kupca winnego

Miałem wypadek tak prozaiczny, że aż wstydliwy. Wpaść do piwnicy, złamać pięć żeber i nabawić się odmy, to można po obfitej degustacji mocarnego trunku.

A ja tego ranka byłem trzeźwiuteńki jak pierwszokomunijne chłopię…

No, ale nic, stało się, po tygodniu w szpitalu wróciłem do domu i zacząłem się zrastać. Proces to czasochłonny, bolesny i żmudny, bo najpierw spać można tylko na plecach, potem dłuuugo tylko na jednym boku. No i ruchu dynamicznego zażywać nie należy. Na błagalne pytanie o możliwość pomachania kończynami na wioślarzu czy choćby wyciśnięcie kilku pompek, mój przedobry lekarz (odnaleziony w takich okolicznościach daleki kuzyn!) odpowiedział z błyskotliwością, która tłumiła nieco okrutną wymowę konkluzji: – No wiesz, oddychać musisz, reszta to ekstrawagancja…

Zostało mi więc chodzenie, czasem jakiś truchcik rekreacyjny. Chodzę zatem po moim mieście, wolniutko i ostrożnie, stopy stawiam starannie. I co widzę? Nowe miasto widzę i nowy kraj. Sklepy winne zakwitły! Jeszcze miesiąc, dwa temu niektórych nie było, teraz kuszą wymyślnymi nazwami i daleko posuniętą specjalizacją: tu wina z Hiszpanii, tam z Gruzji i Mołdawii, jeszcze gdzie indziej promują trunki francuskie lub włoskie. Czy to pośród komunistycznych molochów Zabłocia, czy w kwadracie między Karmelicką a Długą, czy nawet na osiedlowych uliczkach – wszędzie możesz, spragniony krakusie lub zdrożony turysto, napotkać winną oazę. I pomyśleć, że nieledwie rok temu sam myślałem o jakimś drobnym hurciku czy sklepiku…

Teraz jednak zjadłaby mnie konkurencja, coraz więcej ci u nas kupców winnych, coraz więcej winotek. Znaczy to, że naród w winie zagustował na tyle znacząco, że opłaca się w te gusta inwestować, podbijać je, podsycać, kształtować.

Jestem za! Mimo żem się spóźnił i do peletonu winnych przedsiębiorców nie załapał – pomogę tym, którzy wciąż jeszcze dysponują zapałem i tzw. środkami, by swoją pasję uskutecznić. A będzie to pomoc, co się zowie, wesprę was bowiem, drodzy hurtownicy i detaliści, kreatywną myślą onomastyczną i poddam szereg pomysłów na firmowe nazwy. Niełatwe to dzieło, bo twórczość w tej dziedzinie rozkwitła bujnie i wysokich rejestrów sięgnęła. A zatem macie i korzystajcie, brać – wybierać:

MAŁŻOWINA – wina dla małżonków lub do owoców morza;
BOROWINA – wina dla ochroniarzy rządowych;
MALWINA – wina dla malarzy;
ŚWINOPAS – wina bezpretensjonalne, plebejskie, skuteczne;
SKAWINA – wina do picia z kawą;
KORWIN – wina z Węgier (lub dla sympatyków UPR-u);
DARWIN – wina dla ewolucjonistów;
VINTAGE(fr., ang.) – winobranie, rocznik.. (czytaj: wyntydż) – wina niewiele używane, oldskulowe;
WIN.CO – wina centralnie ogrzewane, mętne;
DRZEWINA – wina sprzedawane prosto z beczek;
WINOS – wina wąchane przed kupowaniem (i tylko na wynos);
WINMA SA – bardzo dużo win, spółka akcyjna;
PRZEWINA – wina, które mają wszystkie inne pod sobą, ale których spożycie może wywołać wyrzuty sumienia;  
WINOTU – wina z regionów zamieszkałych przez plemię Apaczów (tych od Winnetou);
WINKOSZ – wina kosztowne;
WINDYKATOR – sklep, w którym dłużnicy regulują dług, przepłacając za winonapój uzyskiwany na drodze całkowitej lub częściowej fer... (...);
ŚWIATOWIN – wina o recepturze przedchrześcijańskiej;
WINARNIA (uwaga: bez „i”) – wina fantastyczne, nawet fantasy…
MIT WINA – wina do mięs (ang. meat);
LEONARDO DA WIN CI – sklep dla kupców (lub filantropów) o imieniu Leonard;

Nazw nie opatentowałem, ale za każdą wykorzystaną przyjmę po butelce dobrego wina.