Ze słońca Toskanii…

Każdy ma w pamięci jakiś kinowy obraz, który go prześladuje, nie daje spokoju ani wytchnienia i sprawia, że cały film redukuje się do zapamiętanej tylko jednej sceny – dla nas kluczowej, choć niekoniecznie aż tak ważnej dla całej produkcji.

Winonapój uzyskiwany na drodze całkowitej lub częściowej fer... (...) to emocje i uczucia, to chwile spędzane z przyjaciółmi, to miłość, wspomnienia, tęsknoty, radość, płacz, śmiech. Historie bardzo własne i takie, które stają się naszymi w drobnej części dzięki temu, że zobaczymy je na ekranie. Kino pozwala nam uczestniczyć w wydarzeniach, do których w życiu realnym możemy nigdy nie mieć dostępu. To, co widzimy na srebrnym ekranie w ciemnej sali kinowej, często staje się naszym własnym przeżyciem, wielokrotnie intensywniejszym niż wydarzenia rzeczywiste.

Fot. ArchiwumSzukamy zazwyczaj w kinie ukojenia nerwów – często jednak okazuje się, że nie spotkamy oczekiwanego uspokojenia. I tu powinno pojawić się makabryczne pytanie: z czym najlepiej smakuje ludzka wątroba?

Oczywiście, z amaronewłoskie czerwone wino DOCG z regionu Veneto (Włochy) produ.... Co jednak lepiej sprzedaje się na dużym ekranie – chianti, nie amarone. A dlaczego tak się dzieje? Bo chianti ma lepszy PR i – zapewne – lepiej się przy nim mlaszcze Hannibalowi Lecterowi.

Sir Anthony Hopkins wspominający w Milczeniu owiec smak wątroby swej ofiary popijanej chianti jest wizją koszmarną, lecz niezwykle sugestywną. I na tyle samodzielną, że nie zechce – raz obejrzana – opuścić naszej wyobraźni.

Film Jonathana Demme’a – jak to zazwyczaj w takich sytuacjach bywa – pozostaje nie do końca w zgodzie z pierwowzorem książkowym. U Johna Harrisa wątrobę spożywa się z amarone. Lecz amarone okazało się zbyt mało medialne – i należało zastąpić je winem o szerszym kontekście odbioru. A chianti – wiadomo! Któż nie skojarzy chianti? Odbiorca dreszczowców nie ma czasu na długie rozważania związane z wymienionym z nazwy winem. A chianti, na skutek swej powszechności, zwalnia go z tych refeksji – jednocześnie powodując, że kanibal zaczyna funkcjonować w świadomości widza jako smakosz. Oczywiście, gdyby popijał wątrobę amarone, też nie wyglądałoby to źle – ale straciłby dzięki temu, uzyskaną za sprawą chianti, aurę swojskości. A tak widz otrzymuje postać smakosza z sąsiedztwa – groźnego, ale swojego.

W przypadku kreowania postaci psychopatycznego mordercy budowanie świadomości jego fizycznej bliskości jest tym bardziej pożądane. Groza narasta, chianti sączy się szeroko czerwoną smugą – i bliżej mu do krwi niż do sielskich, toskańskich obrazów.

Reżyser Jonathan Demme przysłużył się wielce producentom chianti, bo – wbrew pozorom – przydanie winu aury makabreski raczej nie będzie odstraszać potencjalnych nabywców. Wszystko, co dziwne, jest bardziej pociągające. A picie chianti, dzięki kojarzeniu go z Milczeniem owiec, staje się swoistym akcesem do grona ludzi wtajemniczonych – zarówno w sprawy wina, jak i kina.

I nawet jeśli znane z ekranu chianti okazywało się nie do końca smakowo zgodne z oczekiwaniem nabywców – łatwo było sobie wytłumaczyć rozbieżność oczekiwań niespełnieniem wszystkich niezbędnych warunków – nie to miejsce, nie ten czas, nie ci ludzie. Zresztą fachowa, sommelierska porada znaleziona w internecie mówi, że do ludzkiej wątroby lepsze wino o wyższej kwasowości i wyraźniej owocowe… niż chianti właśnie. Widać ekspert wiedział, co pisze (doprecyzowując: aglianico do wątroby ludzkiej lepsze, bo chianti w starszym stylu może być trochę za ciężkie).

Milczenie owiec ma 20 lat. Kiedyś świeży, przerażający – dziś dostojny klasyk, jeden z trzech wielkich, nagrodzonych w głównych kategoriach filmów oskarowych (obok Ich nocy Franka Capry i Lotu nad kukułczym gniazdem Miloša Formana). Oglądany niezliczoną ilość razy – już nawet przestał być nadawany w nieskończoność z okazji świątecznych okazji – tak jest popularny. Ale wciąż jest to film wybitny bez względu na to, czy ktoś ceni sobie filmy przerażające, czy nie – nawet, jeśli mamy w pamięci kolejne, zdecydowane mniej udane, wersje obrazów z psychopatycznym Hannibem Lecterem. Bo gdy tylko myślę o uszlachconym kanibalu – za każdym razem jednakowe dreszcze pełzną mi po plecach – i żadna butelkatyp butelek o różnym kształcie, pojemności i kolorze, pr... chianti nie wydaje mi się niewinna…