Żeby plusy nie przysłoniły minusów

Jak co roku polski rynek wina został opisany przy użyciu statystyk. Spadki i wzrosty prześwietlono i zważono, po czym trafiły one do wiadomości publicznej.

Cóż z nich wynika? Wszyscy są zgodni, że nasz rynek wina wciąż jest nienasycony. Różnice pojawiają się jednak w ocenie stopnia tego nienasycenia, które według jednych przybiera niemal monstrualne rozmiary, gdy w ocenie innych ma zaledwie delikatnie romantyczne zabarwienie.

Tegoroczna konsumpcja wina w Polsce ma być większa niż przed rokiem. Niewątpliwie to pretekst, żeby sięgnąć po długopis i postawić plus. Jednak do 2015 roku ów wzrost wyniesie jedynie 1,2 proc. Niektórzy mimo wszystko opatrują ten trend optymistycznym „aż”, gdy inni ostrożnie sugerują „tylko”. Sam skłonny byłbym przyznać rację tym drugim. Niewiele ponad 1-procentowy wzrost rozciągnięty na pół dekady nie działa zbytnio na wyobraźnię. Tym bardziej że dotyczy 40-milionowego kraju ze stale rosnącym PKB. W dodatku mówimy o rynku o dość ubogiej tradycji (a więc sporych rezerwach), a właśnie w takich przypadkach powinno się łatwiej generować wzrost. To powód, żeby tym razem postawić minus.

Analiza tego zjawiska wymaga przyjrzenia się udziałom w rynku poszczególnych rodzajów wina. Osłabienie dynamiki przyrostu sprzedaży (w poprzednich latach była wyraźnie wyższa; pamiętam nawet takie, gdy wynosiła ona kilkanaście procent!) z jednej strony wynika z oczywistego faktu ekonomicznego, czyli spowolnienia gospodarczego. Z drugiej strony za winowajcę tego zjawiska można uznać… wina owocowe. To właśnie one przez lata stanowiły lwią część konsumpcji wina. Obecnie produkuje się ich przeszło 5 razy mniej i tendencja ta nadal będzie spadkowa.

Nie jestem zbyt wielkim fanem win owocowych, dlatego znowu chętnie sięgam po długopis, żeby postawić plus, tym bardziej że ich kosztem zaczynają zyskiwać wina gronowe – ciekawsze, a przede wszystkim bardziej zasługujące na miano prawdziwych win. Tu jednak pora postawić kolejny minus. Do 2015 roku kupimy ich zaledwie o 0,1 proc. więcej niż w 2010 roku. Dominacja w tej puli win czerwonych nie dziwi. Wiadomo, że od dawien dawna Polacy chętniej pijają wina czerwone niż białe. Zdaniem niektórych białe wina łatwiej doceniają przede wszystkim konsumenci na rynkach o bogatszej tradycji, więc taki stan rzeczy pewnie nieprędko się zmieni.

O ile wina czerwone mają największy udział wśród win gronowych, o tyle największy przyrost sprzedaży notują, i to wyraźnie, wina różowe. I tu mam kolejny dylemat. Sam, zwłaszcza latem, bardzo chętnie sięgam po „różowe apelacje” z Prowansji czy Doliny Rodanu (ach, ten taveljedno z najsłynniejszych różowych win świata produkowan... (...)!), ale wydaje mi się, że ich rosnąca popularność wynika przede wszystkim z „przyjazności” większości tego typu win znajdujących się na półkach naszych sklepów, a nie rzeczywistej oceny ich wartości.

Na koniec muszę przywołać fakt, który wzrost zainteresowania winami gronowymi w ubiegłym roku stawia w nieco wątpliwym świetle. Otóż ową koniunkturę w dużej mierze „nakręciły” dyskonty, które zaczęły coraz mocniej „rozpychać się” na rynku winiarskim. Już do rangi legendy urosło baroloczerwone wino włoskie DOCG z regionu Piemont, produkowane z..., które można było nabyć w jednym z dyskontów za bagatela 30 zł. Nie dziwi zatem, że co piąta złotówka przeznaczona na zakup wina w ubiegłym roku została właśnie tam wydana. Jakość takich zakupów to dobry pretekst do zupełnie innej dyskusji.

Dlatego pamiętajmy, że każda statystyka, nawet ta z pozoru optymistyczna, jest niczym moneta – ma awers i rewers.