Życie sauté

Jeśli wszelkie przeciwności są jak przyprawa, to czasem trzeba uważać, by życia nie przesolić. Lub – nie daj Boże – nie przepieprzyć. Któż o tym wie lepiej, jeśli nie kucharz? W szczególności zaś powinien wiedzieć kucharz najwyższego szczebla, na którego menu czeka cała Francja.

Hortense Laborie jest postacią autentyczną. Nie tylko dlatego, że istnieje rzeczywiście, jak i z racji sposobu, w jaki istnieje. Ten, kto gotuje, nie może oszukiwać, bo zaraz wszystko się wyda. Prosta sprawa. Tak prosta, jak najbardziej skomplikowany przepis. Przez wzgląd na prostotę Hortense została kucharką François Mitterranda. Przez ponad dwa lata zajmowała się osobistą kuchnią prezydenta.

W Pałacu Elizejskim, który – dalibóg – jest gorszy niż dżungla. Gdzie prócz zwykłych zawistników, czają się najgorsi z możliwych: księgowi tnący budżet. I zakazujący sprowadzania 40 kg idealnych (wielkości korka od szampana) borowików. Jak można gotować w takich warunkach? No jak?

Fot. Best FilmRzeczy niemożliwe trzeba rozpoznać we właściwym czasie, podobnie jak precyzyjnie policzyć czas zapiekania chleba kukurydzianego. Każde uchybienie skończy się nieuchronnie katastrofą. Hortense odchodzi więc, na czas, by nie stało się zbyt pikantnie. Po co zabijać smak potrawy?

Niebo w gębie to film o świecie, który już właściwie nie istnieje. O wartościach i fascynacjach powoli zjadanych przez coraz bardziej drapieżną rzeczywistość. W której – wcale nie przysłowiowo – większe znaczenie ma ilość niż jakość. A rzeczy cenne ustępują pola tańszym. To widać na ekranie, to widać w postaci coraz bardziej pochylonego prezydenta. Tak jest – wydaje się padać z ekranu – i tak będzie. Bo nie da się zmienić świata, gdy on sam ochoczo ulega byle jakiej, ale wygodniejszej transformacji.

Jednak… jest światełko w tunelu zmian. Gdy znajdzie się chwila na kontemplację, refleksję, a zmysły nie okażą się całkiem kulawe – wtedy niemal każdemu uda się dostrzec jakość. I być może docenić ją. Najlepszymi przyprawami – ułatwiającymi degustację chwili – są cisza i samotność. Jak na polarnej stacji.
Hortense nie jest uciekinierem, ona wybiera. Działa szybko, ale nie wpada w histerię. Decyduje, organizuje, kieruje, prowadzi elegancką konwersację z prezydentem, a w żartach rzuca marchewką w swego cukiernika. Jest damą, po prostu. Sam smak.

Znaczenie imienia „Hortensje” wywodzi się od słowa hortus – ogród. Osoba nosząca to imię powinna zatem umiejętnie wybierać z całej wielobarwności świata to, czemu warto pomóc w rozwoju. Pielęgnować sprawy istotne, a pozbywać się tych, które ostatecznie nie przyniosą korzyści.

Ogród jest również rajem – krainą dzieciństwa, marzeniem za czymś, co przemija. Jest zatrzymaniem się nad tym, co wydaje się być całkowicie ulotne. Prezydent chce, by kucharka przywróciła mu smaki, których znajomość zawdzięczał swojej babci. I Hortense tak robi. Znajduje wszystkie babcie świata, nie tylko prezydencką, poprzez przepisy własnej babci. Jeśli nie ma czegoś w tobie – to na nic szukanie, wydaje się mówić.

Może gotowanie jest lepsze niż polityka, jak mówi Mitterrand. A może obie te aktywności są do siebie tak podobne, że trudno się dziwić, iż młody François zaczytywał się w książkach kucharskich? To świat przede wszystkim wymaga przypraw.

Niebo w gębie (Les Saveurs du Palais), 2012, rreż. Christian Vincent,
obsada: Catherine Frot, Jean d’Ormesson, Hippolyte Girardot, Arthur Dupont;
dystrybucja: Best Film.