Czyżby wielka posucha? Czyli Stany Zjednoczone bez wina

felieton ukazał się w wersji drukowanej w „CW” nr 93, czerwiec – lipiec 2018

winnice w Napa Valley
winnice w Napa Valley | fot. Michael Warwick / shutterstock
Wojciech Gogoliński
Wojciech Gogoliński | fot. J. Poremba

Pisałem ostatnio, że północni Amerykanie trochę się pogubili ze swoimi „apelacjami”. Wielu z niejakim zdziwieniem zdało sobie sprawę, że ich kalifornijskie wina nie zawsze są wytwarzane w Złocistym Stanie, choć z pochodzących stamtąd owoców. Powodem takiej konstatacji był fakt, że jedna z wytwórni spoza Kalifornii zaczęła oszukiwać, dodając winogrona pochodzące z innych miejsc.

Jednak reakcja na ten fakt była zgoła inna, niż ta, jakiej można by się spodziewać w Europie. Otóż Amerykanie doszli do wniosku, że należy ukarać nieuczciwą wytwórnię, ale co do zaostrzenia reguł apelacji, to postanowili się wstrzymać ze zbyt pochopnymi decyzjami. Pośpiech jest bowiem złym doradcą. Domyślam się, że w Europie podniósłby się za to niezły raban – ze stołków polecieliby decydenci, powołano by komisje i zarządy komisaryczne, drogi zaroiłyby się od punktów kontrolnych. Słowem byłaby niezła chryja, a gazety miałby o czym pisać. Co kraj, to obyczaj.

Jednak i Amerykanom może wkrótce już nie być do śmiechu, choć to póki co to tylko daleko idące przypuszczenia. Zapewne jedynie najpilniejsi czytelnicy gazet zauważyli informację z dalszych łamów, że Kalifornia szykuje się do opuszczenia unii, czyli Stanów Zjednoczonych, a informacja ta nie ukazała się w prasie pierwszego kwietnia. To po prostu fakt – Kalifornia szykuje się do oddzielenia od reszty USA, czyli do – nazwijmy to po europejsku – Calexitu.

Podpisy potrzebne do przeprowadzenia referendum w tej sprawie zbiera sam kalifornijski sekretarz stanu, czyli po naszemu – miejscowy minister spraw zagranicznych, a więc najważniejszy członek miejscowych władz po gubernatorze stanu i członek jego rządu.

Dla Kalifornijczyków miałoby to wiele zalet – po Calexicie Kalifornia byłaby szóstą największą gospodarką świata. Kalifornia, której liczba ludności już dawno przekroczyła 40 milionów, jest stanem niezwykle liberalnym – nikomu nie przeszkadza, że w codziennym użyciu jest tu chyba najwięcej języków na świecie, podobnie jak to, że zróżnicowanie etniczno-rasowe nie ma sobie równych na globie. Zaś liczba ośrodków akademickich jest już zupełnie nieporównywalna z niczym.

Dla nas wszak najważniejszy jest fakt, że Kalifornia zostałaby czwartym – po Włoszech, Francji i Hiszpanii – najpotężniejszym producentem wina na świecie, z pozycją nie tylko niezagrożoną, ale jeszcze mocno naciskającą na buty trzeciej Hiszpanii. Zaś tutejsze zróżnicowanie klimatyczne sprawia, iż w tym „stanie-przyszłym-państwie” można otrzymać bez większych problemów wszystkie rodzaje win. Ma bowiem Kalifornia zarówno swoje Bordeaux w Napie, jak i Burgundię w Sonomie oraz wiele obszarów porównywalnych klimatycznie z innymi ośrodkami na Starym Kontynencie. A co potrafią tamtejsi winiarze pokazała Degustacja Paryska w 1976 roku. Mogą zaś pokazać jeszcze więcej, bo najlepszy enologiczny ośrodek naukowy na świecie Kalifornijczycy także mają na miejscu, w Davis. Reszta USA zostałaby jednak praktycznie bez „swojego” wina – na Kalifornię przypada 95–98 procent krajowej produkcji. I nic tu nie ma do rzeczy, że winonapój uzyskiwany na drodze całkowitej lub częściowej fer... (...) robi się dziś we wszystkich 50 stanach (tak, także na Alasce!), z czego Amerykanie są niezwykle dumni – USA byłyby jednak winiarsko podobnie samowystarczalne jak Polska dziś.

Niezadowolenie mieszkańców Złocistego Stanu jest poniekąd zrozumiałe – Kalifornia czuje się finansowo drenowana przez resztę kraju. Winiarze narzekają od dekad, że nie mogą swobodnie wysyłać swojego wina do innych stanów, bo prawo federalne zabrania sprzedaży wysyłkowej do zdecydowanej większości części kraju – przesyłki trzeba odprawiać jak na każdej innej granicy i ekspediować do swoich przedstawicieli handlowych na miejscu. Więc tutaj dla producentów i tak by się nic nie zmieniło. Turystyka winiarska nie ucierpi, a wręcz przeciwnie – jej obroty bez wątpienia poważnie wzrosną. W dodatku Kalifornia to największe w USA, ale chyba i na świecie, nagromadzenie najlepszych jadłodajni pod słońcem, więc i w tej branży można liczyć na wielki sukces i rozwój. Cóż z tego, że na kubkach z kawą (na tych z colą jeszcze nie) trzeba tu od niedawna umieszczać ostrzeżenie, że ta może być rakotwórcza. Czyż wino nie zawiera siarczynów, a papierosy nie zabijają?

Dla reszty Ameryki Północnej od wina zapewne bardziej bolesna może być wszak utrata centrum przemysłu filmowego w Hollywood, Doliny Krzemowej z Applem oraz nieunikniony rozpad NBA – cztery niezwykle ważne drużyny koszykarskie grają bowiem w tym stanie.

Z zebraniem potrzebnych podpisów za niepodległością nie będzie pewnie żadnych problemów, mogą być przy referendum, ale największy ambaras pojawić się może przy zatwierdzaniu jego wyników przez Kongres. Prób odłączenia się najbogatszego stanu od reszty USA było już… ponad dwieście. Jednak za którymś razem może się to w końcu udać…