Wino spod lady? Czyli jak obejść się bez sklepów

tekst ukazał się w „CW” nr 95, październik – listopad 2018| kup ten numer | prenumerata | e-wydanie

Wino spod lady? | fot. Jahsie Ault / Unsplash
fot. Jahsie Ault / Unsplash

Odkąd skończył się handel wymienny, kupienie flaszki wina w sklepie to dla nas oczywistość. Pomijam fakt, że w niektórych krajach z przyczyn pragmatycznych handel wymienny całkowicie nie zanikł, ale w wielu innych instytucja sklepu w obrocie winem staje się zbędna.

Wojciech Gogoliński
Wojciech Gogoliński | fot. J. Poremba
I nie chodzi tu tylko o kraje wysokorozwinięte, ale również i takie, które do tego miana aspirują. Aspirują, ale jednocześnie – dzięki wysokiemu poziomowi rozwoju cyfrowego – etap sklepu po prostu pominą.

Pierwszy raz spotkałem się z tym zjawiskiem w Australii, skąd – jak mi się wydaje – w ogóle pomysł cellar-door się wywodzi. Być może zaś powstał w Stanach, ale to na antypodach przyjął rozmiary bombastyczne. Tam w ogóle nie wywiesza się w winiarniach informacji typu „Otwarte od… do…”, tylko „Cellar-door od… do…”. W tym czasie w piwnicy jest ktoś, kto winonapój uzyskiwany na drodze całkowitej lub częściowej fer... (...) nam sprzeda, co wynika z faktu, że winiarnie mają licencję sklepową. Od razu dodam, że mają ją wszystkie i niemal zawsze znajdzie się tam ktoś kompetentny. To najwydajniejsza sprzedaż z możliwych: odbywa się bez pośredników (a więc można zejść z ceny), ale – co jeszcze ważniejsze – pieniądze trafiają od razu do producenta, co w winiarskim biznesie jest niezwykle ważne. W Kalifornii jest podobnie, ale tam wymyślono coś jeszcze bardziej zabójczego.

Zachodzę tam kiedyś do pewnej niedużej winiarni i pytam: „Ile kosztuje wasze wino w sklepie na półce?”, na co właściciele odwracają się i wskazują na półkę i cenę. Precyzuję zatem: „Nie u was, w sklepie, gdzieś dalej, w kraju”. A oni zdziwieni: „My nie sprzedajemy naszych win »gdzieś dalej, w kraju«, tutaj możesz kupić – oczywiście, jeśli jesteś członkiem naszego klubu lub kiedy zostanie dla ciebie trochę wina”. Działo się to osiem lat temu i była to dla mnie wielka nowość. Tym zaś większa, że podobne sytuacje zaczęły spotykać mnie częściej, niemal każdego kolejnego dnia mojej objazdówki. Wejść do winiarni, która nie jest przecież zainteresowana moim zakupem, sprzedażą, eksportem, znalezieniem przedstawiciela, czymkolwiek i nie móc kupić wina! „W tej branży tak nie bywa” – pomyślałem. A jednak.

Zacząłem szukać przyczyn i od razu znalazłem kilka najważniejszych. Pierwsza: w bardzo niewielu stanach w USA można kupić wino (i w ogóle alkohol) w formie wysyłkowej. Taki kraj, takie prawo i z tym się nie dyskutuje. Podobnie jak do USA nie można wwieźć kinder niespodzianki, bo jak maluch zrobi sobie krzywdę, to kto pójdzie siedzieć? Podobnie jak na każdej kupionej u nas zapalniczce jednorazowej znajduje się ostrzeżenie, że jej użycie może być niebezpieczne. Przy czym napisane jest to nieodczytywalnym stopniem pisma. W takich winiarniach robi się wino wyłącznie dla członków klubu, na subskrypcję, choć nie muszą to być wcale małe przedsięwzięcia.

W przeciwieństwie do USA internetowy handel alkoholami świetnie ma się w Europie. Obroty tylko jednej firmy niemieckiej, nieposiadającej żadnego sklepu, przekraczają pół miliarda euro rocznie. Jednak firmy takie patrzą z niepokojem i za ocean, i na Daleki Wschód. Za ocean – bo jak chodzą słuchy – przygotowuje się do tego i Google, i Twitter. Robią to bardzo jednak nieporadnie, ze względu na różnice prawne w poszczególnych krajach. Inaczej sprawa wygląda w Polsce, inaczej w Finlandii.

Handel internetowy od dawna jest rzeczywistością w Państwie Środka. Słynna i u nas grupa Alibaba oraz jeszcze większa, choć u nas mniej znana, Tencent, od jakiegoś czasu na rynku chińskim osiągając gigantyczne obroty. Obie grupy, które łącznie są większe od wszystkich znanych nam światowych mediów społecznościowych, sprzedają już przynajmniej jedną czwartą win na rynku chińskim. W dodatku są właścicielami naziemnej floty sklepów, przy których działają całodobowe call centers przyjmujące zamówienia na różne produkty z oferty półkowej. Dzisiejszy limit czasowy na dostarczenie wina czy świeżej ryby w dużych miastach wynosi… pół godziny, a niektóre uwijają się już w 19 minut. W call center siedzą też doradcy w charakterze, powiedzmy, sommelierów, którzy wskażą nam możliwości wyboru. I nie są to osoby niewykształcone – Chińczycy uwielbiają nowoczesne telefony, do których tworzone są setki aplikacji. Nie trzeba już nawet skanować kodu na butelce, wystarczy zrobić zdjęcie flaszki z etykietą, a komputer sam rozpozna, co to za wino, poda wszystkie jego dane, opinie o nim, a zwłaszcza ceny w całym kraju. Dlatego chińscy importerzy twardo żądają od dostawców absolutnej wyłączności na sprowadzany towar do Chin. Robert Joseph, słynny degustator i jeden z szefów Mundus Vini, podczas warsztatów pokazywał, jak działają takie aplikacje. Telefon nie pomylił się ani razu.

Ale wróćmy jeszcze na chwilę na ziemię – w zeszłym roku bez udziału pośredników sprzedano w USA prawie sześć milionów kartonów wina za sumę 2,7 miliarda dolarów. Co odpowiada dziesięcioprocentowemu udziałowi w obrocie wszystkimi winami za oceanem. Czy trend wzrostowy tego rodzaju handlu będzie się utrzymywał? To oczywiste! W dodatku będzie nabierał rozpędu, czego przykład widzimy w Chinach.