Tam, gdzie łączą się oceany

 

Pierwszą rzeczą, jaka nas zachwyciła w Afryce, było ciepło. Już na lotnisku poczuliśmy gorące słońce i chłodzący wiatr znad oceanu. Mając świadomość, że kilkanaście godzin wcześniej tkwiliśmy w surowej w tym roku polskiej zimie, tutejsza aura była najwspanialszym podarunkiem na powitanie.

 

 

A to był dopiero początek.

W Republice Południowej Afryki jest niemal wszystko. I ocean (nawet dwa!), i góry, gdzie w zimowych miesiącach można jeździć na nartach, i subtropikalna puszcza. Są pustynie, sawanny i rozległe doliny, w których od przeszło trzech wieków uprawia się winoroślVitis vinifera... Na każdym kroku spotykaliśmy ślady historii – współczesnej i najstarszej, pamiętającej czasy, kiedy na tych terenach osiedlały się prastare plemiona. Ich potomków można jeszcze dziś zobaczyć na ulicach Kapsztadu.

Wcale nie taki nowy światpopularne, zbiorcze określenie pozaeuropejskich państw win...

W miastach i miasteczkach na każdym kroku spotykaliśmy pamiątki po pierwszych osadnikach z Europy, którzy kolonizowali Afrykę, począwszy od XVII wieku. To właśnie im, Holendrom i francuskim hugenotom, zawdzięczamy pierwsze winnice w Kraju Przylądkowym.

Wędrując winiarskimi szlakami wokół Stellenboschmiasto w południowo-zachodniej części Kraju Przylądkoweg... (...) i Franschhoek, odwiedziliśmy najstarsze posiadłości zakładane jeszcze przez pierwszych gubernatorów. Zachwyciła nas fundowana przez Simona van der Stela rezydencja Vergelegenpołudniowoafrykańska winiarnia, producent wina z okręgu ... (...), urokliwy, stary XVII-wieczny dwór w stylu przylądkowym, z wnętrzami urządzonymi w najlepszym kolonialnym guście. Dom otoczony jest cudownym ogrodem, gdzie prócz róż i idealnie przystrzyżonych trawników można podziwiać rośliny spotykane w Polsce jedynie w kwiaciarniach lub szklarniach ogrodów botanicznych.

Próbowaliśmy tu win, które powstały w położonej na terenie posiadłości supernowoczesnej, robiącej kosmiczne niemal wrażenie winiarni. Tak oto współcześni chcą łączyć tradycję z dzisiejszym, nowoczesnym podejściem do tworzenia wina.

Trzy najstarsze winiarnie Kraju Przylądkowego, które odwiedziliśmy, nie były jedynymi podczas naszej podróży. Byliśmy także gośćmi kilku zupełnie nowych, ale cieszących się już dużym uznaniem producentów.

W przepięknie położonej winiarni Dornier degustacja odbyła się na tarasie z widokiem na góry oświetlane niezwykłym światłem zachodzącego słońca. W Eikendal zaś uczestniczyliśmy w winobraniu, a następnie przebieraniu winogron ze szczepu pinotagepołudniowoafrykańska odmiana czerwonych winogron, krzyżó... (...).

Dla wielu uczestników wycieczki wielką atrakcją była wizyta w winiarni L’Ormarins, przy której znajduje się słynne muzeum samochodów. Jadąc przez winnicę przedwojennym mercedesem, można naprawdę poczuć się jak w innej epoce. I nic nie szkodziło, że mercedes zepsuł się w połowie drogi. Z odsieczą przysłano po nas buicka z 1956 roku.

Fuzja smaków

Tym, co  mnie niezwykle pozytywnie zaskoczyło w Afryce Południowej, było wyśmienite jedzenie. Na naszej trasie spotykaliśmy restauracje, których szefowie kuchni oraz sommelierzy byli w stanie wspiąć się na wyżyny swoich umiejętności, łącząc wyśmienite wina z potrawami. Tak skomponowany posiłek jedliśmy w regionie Paarl, przy winiarni Anura. Podany na tarasie lunch składał się z sześciu arcyciekawych dań oraz idealnie dopasowanych do każdego z nich win.

Podczas całego pobytu próbowaliśmy potraw łączących w sobie tradycje europejskie, azjatyckie i lokalne – afrykańskie. To prawdziwa fuzja smaków wytworzona przez kilkaset lat wspólnego życia i gotowania. W kuchni dominuje wołowina, ryby oraz owoce morza. Nie brakowało okazji, by skosztować lokalnej dziczyzny. Pieczeń ze springboka, gulasz ze strusiny czy stek z elanda często pojawiają się w tutejszym menu. My jednak zwierzęta chętniej oglądaliśmy, niż jedli.

Safari

Pomiędzy odwiedzaniem winnic, degustacjami win i potraw znalazł się czas, by odpocząć od cywilizacji i wybrać się w głąb kraju – tam, gdzie zaczynają się sawanny. W ośrodku badawczym Inverdorn spędziliśmy dwa dni wypełnione wyprawami na bezkrwawe łowy. Popołudniami, podjeżdżając w okolice wodopojów, często spotykaliśmy stada antylop, zebr i żyraf, które z niezwykłą gracją wędrowały przez swoje terytoria. Na własne oczy zobaczyliśmy to, o czym głosem Krystyny Czubówny opowiadają filmy przyrodnicze. Już pierwszego dnia udało się nam zobaczyć, jak biegnie rozpędzony do 100 kilometrów na godzinę gepard – najszybsze zwierzę świata.

Największe wrażenie zrobiło na nas poranne safari, które rozpoczęło się równo ze wschodem słońca. Ciężka do przeżycia pobudka przed piątą rano opłaciła się. Nagrodą była obserwacja budzącej się do życia sawanny – bawołów, hipopotamów i nosorożców. Tylko lwa trudno było zobaczyć, bo on generalnie się nie budzi, a jeżeli nawet, to nie po to, by wstać i pokazać się turystom. Prawdziwe safari miało się jednak dopiero rozpocząć – w Botswanie. Ale o tym napiszemy już w następnym numerze.