In vino… veritas?

Jakiś czas temu natknąłem się w internecie na informację, która na długo popsuła mi przyjemność odczuwaną zwykle podczas konsumpcji ulubionych potraw alla italiana.

Chodzi o notkę informującą o masowym procederze fałszowania oliwy extra vergine.

Zadrżałem. To, co biorę zazwyczaj za płyn oliwny najwyższej jakości, uzyskiwany podczas pierwszego tłoczenia na zimno, odsączony z wody gromadzonej przez oliwki – często bywa ponoć mieszanką olejów pochodzących z innych roślin (np. rzepaku, słonecznika), połączonych z odrobiną dobrej lub gorszej (produkowanej z wytłoczyn) oliwy. Napisy extra vergine, prodotto in Italia itp. w wielu przypadkach okazują się więc bujdą na resorach kupowaną za ciężkie pieniądze.

Fot. ArchiwumPodobno proceder fałszowania oliwy kwitnie głównie we Włoszech, Hiszpanii i Grecji. Na Dionizosa! To przecież właśnie na obszarze Śródziemnomorza wytwarza się ponad 75 proc. światowej oliwy, to stamtąd pochodzi jej odmiana najbardziej smakowita, aromatyczna, zielonkawa, błogosławiona dla naszych umęczonych organizmów. I tam się wzięli za jej fałszowanie!? To już żadnej świętości nie ma? I jeszcze może w Chinach zaczną ją produkować (o ile już się to nie dzieje…)?

Dalej ja więc za wąchanie oliwy się wziąłem, tej, która w kuchennej szafce stoi, za zestawianie jej, porównywanie z wonnościami innych płynów – tłoczonych z pestek winogron, ryżu, kukurydzy, słonecznika… Żeby poczuć, rozpoznać, odróżnić jakość, wyższość i wykwintność od prostoty i zwyczajności. No i, oczywiście, zacząłem mieszać naczyniem i dopiero taki zmieszany, wstrząśnięty płyn wąchałem, żeby – jak w przypadku wina – aromat uwolnić, co zdało mi się jednak objawem zanadto chorobliwym i wskazującym na nadmierne zesnobowanie.

No, ale jak tu nie drżeć, kiedy boskie płyny fałszują, płyny archetypiczne dla całej kultury śródziemnomorskiej? Bo, przecie – nie oszukujmy się my wszyscy, epikurejczycy – winonapój uzyskiwany na drodze całkowitej lub częściowej fer... (...) też podrabiają! I robią to w sposób tak mistrzowski, że rozpoznać nie idzie ani po etykiecie, ani po aromacie czy smaku. A biorą się za to sami producenci, bo jako droższe – piemonckie czy toskańskie – sprzedają mołdawskie czy rumuńskie. Wtedy nawet metoda korka nie wystarczy, bo albo w ogóle z tradycyjnego rezygnują, albo tłoczą na nim logo przedniej winnicy i zatykają nim butelkę z mało szacownym trunkiem. No i co mi z tego, że w szanującej się restauracji na moje żądanie korek mi okażą? W ostateczności zostają mi zawsze organy dane przez naturę, zmysły węchu, wzroku i smaku. Albo rada, której udziela jedna ze stron o fałszywych winach – kupujcie kalifornijskie, bo tych nie podrabiają (w istocie, większość afer z fałszowaniem wina dotyczy Europy).

A może sugerować się ceną? Jeśli zacnie wyglądająca butelkatyp butelek o różnym kształcie, pojemności i kolorze, pr... z kuszącym, rubinowym płynem, w samych superlatywach opisanym, kosztuje kilkanaście złotych, to przecie musi być coś nie tak, prawda? Chyba że wierzyć w to, iż niektóre sieci sklepów sprzedają wino z symboliczną marżą albo dostają je prosto od producentów. A już najgorzej, jak takie tanie wino smakuje na podobieństwo klasowego burgunda, wtedy już nie wiem, co myśleć i czy rzeczywiście omijać szerokim łukiem sklepy o nazwie wdzięcznego owada albo z germańska zwane dyskonty.

Bardzo nie lubię fałszywek. Wzmacniają bowiem w codziennym życiu toksyczny komponent zwątpienia i rozczarowania rzeczywistością, która i bez podróbek często skrzeczy. Bo jako humanista, mogę sobie w ramach akademickiej dyscypliny klasyczną koncepcję prawdy podważać, ale w życiu trzeba się czegoś trzymać! Dlatego, na przekór podrabiaczom i fałszerzom, ja, czciciel oryginałów, zakładam czasem na siebie (w geście protestu) ofiarnie zdobytą i sowicie opłaconą, oryginalną kurtkę levisa, tzw. typ 1, wzór 1936, upaćkaną prawdziwym smarem wykorzystywanym przez budowniczych amerykańskich kolei. Niedługo plamy z prawdziwej oliwy extra vergine też mogą być rarytasem…