Kontretykieta Kuby J.

Z Kubą Janickim, którego blog www.kontretykieta.com otrzymał tytuł Winiarskiego Bloga Roku 2012 magazynu „Czas Wina” o naturalnych skłonnościach do pisania i picia wina rozmawia Justyna Korn-Suchocka.

Nowa edycja konkursu: Winiarski Blog Roku 2018.

Dlaczego blog o winie, a nie na przykład o kanarkach?

W temacie kanarków, przyznaję, nie czuję się mocny. Jak i w temacie wina zresztą: cały czas się uczę, i wydaje mi się, że wciąż jestem na początku. Winu świadomie przyglądam się od sześciu-siedmiu lat, a blog prowadzę od ponad roku. Wcześniej nie czułem się na siłach – staram się pisać o tym, co choć trochę poznałem i przyznawać uczciwie, jeśli czegoś nie wiem. Dlaczego akurat winonapój uzyskiwany na drodze całkowitej lub częściowej fer... (...)? Z narzeczoną się rozstałem, miałem taki czas, że dużo wina piłem… A że zawsze lubiłem pisać i jednocześnie jestem kiepski w wymyślaniu fabuł, wino stało się swoistym punktem zaczepienia. Ktoś kiedyś powiedział, że tekst jest pretekstem do kontekstu, w moim przypadku stało się nim wino.

Pewnego dnia obudziłeś się i pomyślałeś: zacznę pisać bloga i będzie to blog o winie?

Miałem już za sobą przygodę z blogowaniem na tematy reklamowe, ale wyniknął problem z wykrzesaniem iskry bożej, bo to był temat zawodowy, rozwijany niby po pracy, ale o pracy. Nuda. Potem założyłem blog ogólno-życiowy, czyli o wszystkim i niczym. A ja potrzebowałem „kołka”, na którym mógłbym zawiesić to swoje pisanie, jakiejś axis mundi. No i stało się nią wino.

Czy marzy Ci się kariera, powiedzmy enologiczna lub sommelierska?

Uwielbiam ludziom polewać wino, ale pozostanę jednak przy pisaniu o nim. To jest, i chciałbym by tak zostało, moje hobby. Ja lubię pracę w reklamie, dzięki niej stać mnie na to, by kupować wino takie, jakie chcę. Zresztą przeczyta to mój szef, wolałbym nie rozwijać wątku (śmiech).

A jeśli formuła bloga się wyczerpie?

Na samym początku, z żarliwością neofity uaktualniałem swój blog dwa-trzy razy w tygodniu, aż na szczęście zdałem sobie sprawę, że tego przecież nikt nie da rady przeczytać. Teraz trzymam tempo jeden wpis na tydzień. Mniej więcej.

Po za tym zmienia się profil tego co piszę, bo też blogosfera winiarska się wzbogaciła. Jest już w niej aktywnych wiele osób, które tworzą notki degustacyjne. Więc ja odchodzę od relacjonowania moich ocen wino po winie. Ja sobie teraz – że tak powiem – pozwalam na więcej. Piszę bardziej impresyjnie. Robię więcej wycieczek do innych sfer, które mnie fascynują: literatury, malarstwa.

Nie boisz się utraty zainteresowania „winomanów”?

Nie jestem niewolnikiem słupków oglądalności: drugi najczęściej odwiedzany wpis, bo pierwszy jest post opublikowany zaraz po otrzymaniu tytułu od „Czasu Wina”, to ten, w którym użyłem określenia „do trzech dych”. Gdyby moim celem było zdobywanie popularności w internecie, to rzeczywiście powinienem pisać o winach dostępnych w sieciach handlowych. Nie chcę, nie muszę.

Miejsca w internecie jest sporo; wystarczy dla opisujących rzeczywistość „do trzech dych” i dla Ciebie.

Jasne.

Jurorom „Winiarskiego Bloga Roku”, oprócz wyróżniającego się warsztatu, w Twoim blogu spodobała się równowaga pomiędzy tematami winiarskimi i „resztą świata”.

No tak, staram się nie odlatywać i nie zapominać, że prowadzę blog o winie. Zwalczam też w sobie odruch robienia notatek z każdego wina, które piję, i późniejszego pisania o nim. Choć oczywiście wino to wciąż moja wielka miłość.

Związek wygląda na dojrzały i rokujący na przyszłość.

Tak, burzliwy okres mamy już za sobą, ale wciąż napotykam wina, które powodują wysokie emocje.

Wracając do zdania „zawsze lubiłem pisać” – kto jest Twoim mistrzem?

Wszyscyśmy z Marka Bieńczyka, gdybym powiedział inaczej, to bym łgał. On pokazał jak można pisać o winie i to nie tylko dla tych, którzy się nim interesują szczególnie. Bardzo cenię też prozę Krzysztofa Rutkowskiego, autora „Paryskich pasaży”, świetnego eseistę. Mam też ulubionych pisarzy, którzy wracają w moim blogu jak refren, choć ani stylistycznie ani merytorycznie nic mnie z nimi w pisaniu nie łączy. Taki na przykład Houellebecq, na winach się nie zna, zdaje się malbeki preferuje …

Było o polskich i światowych autorytetach literackich, to teraz porozmawiajmy o najważniejszych winach.

Zacznę od poważnej deklaracji: bardzo lubię polskie wina. Ba, ja w nie wierzę. Jednocześnie daleki jestem od popadania w zachwyt i huraoptymizm. Nie do końca zgadzam się z twierdzeniami, że mamy już polski styl wina, że on jest może odmienny, ale świetny. Zostało bardzo dużo do zrobienia, bo większość polskich winiarzy to są, z całym szacunkiem, działkowcy, ale jestem przekonany, że jesteśmy na dobrym tropie.

Prócz win polskich, mam dwa koniki: wina z dawnej CK monarchi, wina morawskie, węgierskie, bałkańskie. To są „nasze” wina, osadzone w naszej tradycji, pasujące do naszego jedzenia.

Druga pasja to wina naturalne, tzw. wina nieinterwencyjne: naturalnie fermentowane, bez dodatku siarki, ingerencji technologicznych. Moda na te wina nadchodzi również do Polski. Przyznaję, jest w tym trochę lansu, trochę poszukiwania czegoś nowego, bo beczkowe „parkery” już się ludziom znudziły, ale ja przede wszystkim czuję w nich żywy dotyk natury. Wina pomarańczowe, czyli wina białe ale dłużej macerowane na skórkach, czerwone jurajskie wina, ulotne, bardzo kwasowe, robione ze szczepu gamay czy pulsard – to zupełnie niesamowite wina, bardzo trudno dostępne w Polsce. Przywozi mi je zaprzyjaźniony sommelier, który mieszka w Krakowie, ale pracuje w Norwegii. Wina naturalne są zresztą wszędzie trudne do zdobycia. Nie wystarczy pojechać do ich producenta, bo tam często wita nas karteczka: nie ma! Winiarz sprzedaje tym, którym ufa, których zna.

Wina naturalne wymagają innego warsztatu degustacji?

Wymagają odrzucenia uprzedzeń. Nie poddają się łatwo klasycznym systemom oceny, skupionym na tzw. wadach wina. To są wina często utlenioneokreślenie wina, które zbyt długo przebywało w kontakcie... (...) albo budowane przez lotną kwasowość. I to jest ich dobrodziejstwo. Jeśli między tymi cechami, które niektórzy odrzucają natychmiast jako błędy, rodzi się specyficzna równowaga, to dla mnie jest w tym magia, coś co się określa pięknym staropolskim wyrazem: drive (śmiech).

Ważny wydaje się również „slowfoodowy” rys tych win.

Rzeczywiście, są to wina wytwarzane rzemieślniczo, przez małe wytwórnie. Ich twórcami są często zupełni „szaleńcy”. Jak facet, którego spotkałem na Sardynii, uznający, że najlepiej byłoby postawić otwarty zbiornik „pod krzewem”, poczekać aż coś do niego wpadnie, „pofermentuje” sobie. Albo taki Frank Cornelissen, Belg, który robi wstrząsające, nomen omen, wina na Etnie. Wina gorącego klimatu, ale dzięki wulkanicznemu terroir mające w sobie krystaliczną czystość.

Choćby ze względu na skalę produkcji, te wina pozostaną w niszy…

Tak, ale coraz bardziej znaczącej. W Paryżu czy Londynie bary, o których mówi się najwięcej, to są miejsca serwujące wina naturalne. Zresztą to jest trend, który doskonale uzupełnia się ze zmianami w sferach kulinarnych: w najlepszych restauracjach rządzą lokalne produkty, odchodzi się od eksperymentów molekularnych, zachwytu nad technologią. Mam cichą nadzieję, że również dzięki mojej aktywności blogowej i nie tylko, wina naturalne będą bardziej rozpoznawalne w Polsce.

Życzę z całego serca i dziękuję za rozmowę.