Znikający punkt, czyli o braku przyborów dla dzieci

Już niedługo, gdybyśmy byli we Francji, redakcja za zorganizowanie konkursu na winiarski blog roku poszłaby za kratki.

Zresztą samych zawodów by i tak nie było, bo blogerzy już od dawna wycinaliby lasy w kolonii karnej w Gujanie Francuskiej. Ja byłbym krótszy o głowę za pisanie o winie prawie od 22 lat, zaś Justyna Korn-Suchocka odsiadywałaby dożywocie za przestępcze promowanie naszego magazynu.

To nie są żarty – francuskie władze od ponad dwudziestu lat powoli, acz bardzo systematycznie, zaciskają pętlę na gardłach winiarzy i konsumentów. Zakazane są wszelkie akcje informacyjno-promocyjne i reklamowanie wina. Teraz ma to objąć także internet. Dozwolone będzie (na razie) posiadanie stron informacyjnych przez winiarnie i handlarzy, ale prowadzenie winiarskiego bloga będzie już przestępstwem.

Przestępstwem będzie w ogóle przedstawianie wina w korzystnym świetle, więc nie będzie można napisać, że jakieś winonapój uzyskiwany na drodze całkowitej lub częściowej fer... (...) jest dobre, bo… Natomiast o tym, że któreś jest złe – proszę bardzo! Nie wolno będzie publikować korzystnych notek degustacyjnych ani wysoko punktować win. Francuscy dziennikarze winiarscy już mogą sobie szukać pracy na budowach, w transporcie lub knajpach. Pod warunkiem że będą pracować w środku, bo od 2009 roku nie wolno podawać wina w restauracyjnych czy też barowych ogródkach, nawet jeśli są otoczone pięciometrowym betonowym murem. Co zrobią sommelierzy? Prawdopodobnie też czeka ich Gujana. Bo stwierdzenia w rodzaju: „Nie polecam Państwu tego wina. Jest paskudne, ale świetnie łączy się z naszym bœuf bourguignon sprzed dwóch tygodni” – trudno sobie wyobrazić. Choć po Dien Bien Phu, gdzie wietnamscy partyzanci na rowerach przegonili armię francuską z Indochin, już wszystko jest możliwe.

Od lat sześćdziesiątych ub. wieku konsumpcja wina spadła we Francji o 70 procent. I jest to trend stały oraz szybki. Już tylko co ósmy Francuz sięga po wino (licząc całość populacji), przy czym owo „sięganie” to raptem dziesięciokrotne „korzystanie” zeń w miesiącu.

Winiarze i cała branża założyli organizację Vin & Société, by przeciwstawić się działaniom antywiniarskim, ale w ruchu oporu Francuzi nie mają żadnego doświadczenia. Dlatego rząd bez przerwy powtarza, że wspiera winiarzy, ale równocześnie nakłada na nich kolejne obostrzenia i podatki oraz karze pisać na kontretykietach, że już nie tylko „nadużywanie” wina grozi zdrowiu, ale samo „picie” wina jest groźne. Powszechne jest we Francji porównywanie wina do narkotyków, a są i tacy „specjaliści”, którzy twierdzą, że wypicie tylko jednego kieliszka wina w życiu zostawia ślad na ludzkiej psychice na zawsze.

Ciekawe, jak się to wszystko ma do wydanej przed trzema laty książeczki dla dzieci w wieku 7-12 lat: Vignes & vins: Un monde à découvrir…, o której kiedyś pisałem z uznaniem. Pięknie ilustrowane dzieło wyszło w nakładzie… 200 tysięcy egzemplarzy i trafiło do podstawówek. Ma uczyć dzieci („na sucho” oczywiście), jak wielka i piękna jest francuska tradycja winiarska, o winorośli i winie, o postępowaniu z nim i w ogóle o wszystkim, co z winem związane. Teraz zrywam boki, kiedy wyobrażam sobie, jak biedne dzieci za pięćdziesiąt lat będą na lekcjach historii kuły na pamięć francuski system apelacyjny i będą musiały na egzaminach opowiadać o dawno nieistniejących winach. Tak jak my uczyliśmy się np. o obiadach czwartkowych. A kiedy tak myślę, wydaje mi się, że i teraz peleton Wietnamczyków miałby co robić nad Sekwaną.