Wakacje u dziadków, rodziców mojej mamy. Rankiem budzę się z przerażeniem, że trzeba iść do szkoły. Mam kilkanaście lat. Półprzytomny spoglądam przez okno. Piękna pogoda. Słyszę pianie koguta w ogrodzie. Uff! Jestem na wakacjach!
„Janeczku, życie jest piękne i krótkie jak przeciąg”
babka taty Stefania z Dembowskich Krakowska
Poranek w ciemnej, ale przytulnej kuchni. Troszkę tu wilgotno, pomieszczenie ma okienko na wysokości jednego metra nad ziemią. Uwielbiam klęczeć na tapczanie i spoglądać przez nie na widoczną w oddali Łysą Górę, znaną mi z opowieści dziadkowych jako miejsce sabatu czarownic. Zwie się Łysa dlatego, że w dawnych czasach podczas zlotu czarownic uderzył w nią piorun, od którego doszczętnie spłonęła, i jest do dziś po prostu łysa. Babcia szykuje pyszne śniadanie – maleńkie kosteczki chleba posmarowane „serkiem jak lodzik” (dla niewtajemniczonych złoty ementaler). Dziadek starym zwyczajem zalewa gorącym mlekiem krojony czerstwy chleb. Musimy mieć dużo siły, idziemy na polowanie!
Po śniadaniu kawa zbożowa na gorącym mleku. Dziadek Tadek własnoręcznie preparuje naboje do swojej dubeltówki. Dziś pozwoli mi polować na sroki. Babcia Waleria w oczekiwaniu na nasz powrót przygotuje gniecione ziemniaki ze smażoną cebulką w starej brytfannie, wolno prażone na blasze prawdziwego pieca opalanego drewnem. Dziadek – najstarszy myśliwy w Polsce – sadzi również drzewa owocowe. Kiedyś pod jego okiem udało mi się zaszczepić na patyku ze śliwy maleńką jabłonkę. To tak jak narodziny małego podopiecznego. Podopieczna dziś ma już ze trzydzieści lat i rośnie w ogrodzie, odwdzięczając się domownikom słodkimi owocami.
W plecaku niesiemy karmę dla dzikich zwierząt, ogromną kostkę soli – źródło minerałów. Na skraju lasu dziadek zasadził szkółkę drzewek iglastych. Turlamy się obaj po pochyłej polanie. Wspomnienia z dzieciństwa zapisując się na twardym dysku pamięci, stanowią bardzo ważne dla mnie, aktora, iskry zapalne, impulsy emocjonalne niezbędne do odpalenia ładunku, który pozwoli uruchomić we mnie stan, w jakim znajduje się mój bohater sceniczny. Zestaw przeżyć tylko tamtego jednego dnia w dziecięciu – jakie mam nadzieję do dziś mieszka w mojej duszy – rozkodowuje całą gamę nastrojów. Mój instrument, jakim jestem ja sam, na scenie staje się skutecznym ich nośnikiem. Rano przeżyłem moment przerażenia, potem, gdy oglądałem ukochany serial animowany Załoga G – chwile rozmarzenia o bohaterskich wyczynach. Zniecierpliwienie mieszane z podnieceniem przed wyprawą do lasu. Skok adrenaliny podczas tropienia zwierzyny. Dzika euforia na pochyłej polanie. Zmęczenie po powrocie do domu. Walka z dziadkiem o ostatnią porcję prażonych ziemniaków. Wieczorne opowieści o czarownicach z Łysej Góry i gilgotki pod kołdrą z siostrą mojej mamy, niewiele ode mnie starszą ciotką Anią. Już całej trójki zamieszkującej dom z ogromnym ogrodem i widokiem na górę czarownic nie ma. Do dziś słyszę monotonny stukot kropli deszczu brzęczących o rynnę pod oknem ciemnej, wilgotnej kuchni. Pamiętam słodki zapach stonki, którą zbieraliśmy do słoików z wodą z liści ziemniaków w ogrodzie przed domem. Smak agrestu i porzeczek dojrzewających na krzaku obok kurnika. A! Do zestawu emocjonalnych doświadczeń dołączam absolutną wściekłość i niezgodę na odejście Ani.
W domu rodzinnym często wspominamy czasy minione, a moja mama świetnie przyrządza dziczyznę i zupę z rakami. Zrobię to samo!
Zupa z rakami
Do wywaru z warzyw dodaję szczątki rybne (ogony, głowy, skóry), cebulę, czosnek, liść laurowy, ziele angielskie, imbir, ziarnka kolendry. Wszystko gotuję na wolnym ogniu. Im dłużej, tym wywar stanie się intensywniejszy. Do czystego, odcedzonego bulionu wrzucam obrane z ości kawałki mięsa rybnego – może być łosoś, ma ładny kolor. Doprawiam sosem rybnym lub ostrygowym. Razem z rybą do zupy dodaję ogony raków i surowe kluseczki-łazanki, które podczas delikatnego gotowania lekko ją zagęszczą. Gotowy posiłek doprawiam czerwoną słodką suszoną papryką, curry, pieprzem, solą, estragonem, gałką muszkatołową i dla koloru odrobiną kurkumy. Dolewam białe wytrawneokreślenie wina, w którym, teoretycznie, cały cukier na d... winonapój uzyskiwany na drodze całkowitej lub częściowej fer... (...) – powinno zupę lekko zakwasić, jeśli nie, delikatnie pomagam mu cytryną. Na koniec śmietana i świeża kolendra.
Zając na dziko
Gotuję sześć szklanek wody z rozbitymi w moździerzu przyprawami: ziele angielskie, liść laurowy, ziarna pieprzu, jałowca (ok. 20 szt.), do wywaru łyżka cukru, grubo krojona cebula, łyżeczka soli. Na koniec szklanka octu.
Dzielę zająca na części. Nogi przednie, skoki, comber. Umyte i osuszone, pozbawione łoju (bo brzydko pachnie) zalewam przygotowaną wcześniej bejcą.
Mięso marynuję dwa, trzy dni, co jakiś czas przewracając. Po wyjęciu kawałki płuczę i osuszam. Słoninę wędzoną kroję w pręciki i szpikuję nią mięso. Zająca nacieram odrobiną soli i obsmażam na zrumienionych plastrach słoniny. W zamkniętej brytfannie, przyprawione świeżą cebulą, majerankiem, zielem angielskim, jałowcem, piekę w piekarniku w temperaturze 180°C dwie–trzy godziny; dzikie mięso jest twardsze i wymaga czasu. W trakcie pieczenia sprawdzam, czy powstały sos zbytnio nie odparował, jeśli tak, to podlewam odrobiną wody. Na koniec, gdy zając jest prawie miękki, dolewam czerwone, mocne, wytrawne wino, na przykład Lyngrove Collection Shirazfrancuska odmiana czerwonych winogron uprawianych głównie .... Całość dochodzi jeszcze pół godziny. Z sosu usuwam przyprawy, a resztę (plastry słoniny, cebulę i wywar) miksuję, by powstał gęsty sos zaprawiony śmietaną. Do dania podaję kluseczki śląskie i buraczki na gorąco.
W końcu sam Arystoteles twierdził, że aby być szczęśliwym, trzeba być dobrze odżywionym!