Bałkański kocioł, czyli o co jeszcze można się pokłócić na Bałkanach

Nie lubię stwierdzeń wytrychów, takich jak wspomniany „bałkański kocioł”.

Używa się go tak często, że gdyby kogoś wypytać, o co tak naprawdę chodzi (zwłaszcza kogoś młodszego), mógłby mieć kłopot z definicją. Bo „bałkański kocioł” to nie wojna lat 90. ubiegłego wieku – to tysiąc pięćset lat historii, odkąd z grubsza pojawili się tam Słowianie, choć można sięgnąć znacznie głębiej, do czasów iliryjskich, rzymskich i bizantyńskich.

Mimo ostatniej wojny, trudno podejrzewać akurat Słoweńców i Chorwatów o wrogie wobec siebie zamiary. Słoweńcy wypisali się z Jugosławii w trymiga, Chorwatom zajęło to znacznie więcej czasu i nie obyło się bez krwawych bojów – jednak nie były to nigdy waśnie wzajemne. Patrząc z naszej perspektywy, oba kraje łączy przyjaźń, dziennikarze winiarscy z obu państw nie mogą się wieczorami rozstać w hotelu, bo muszą omówić jeszcze kilka palących spraw, a i historia ma tu dużo do powiedzenia – oba narody długo znajdowały się pod italską dominacją. Ale dość o tym.

Przyjaźń przyjaźnią, ale ekonomia ekonomią. Na obszarze Friuli i Veneto rośnie sobie pewna odmiana, stary szczep zwany refosco, a dokładnie refosco dal peduncolo rosso. Rosso, bo szypułki podtrzymujące jagody mają kolor czerwony (rodzina państwa refosków jest dość liczna, ale ten członek z przydomkiem „rosso” zrobił największą karierę, zwłaszcza że w ostatnich latach zyskał na klasie ogromnie). Kiedyś nie było to nic wielkiego, odmiana wiekowa, jeszcze ze dwie-trzy dekady temu kojarzona z kiepskim, codziennym, szorstkim winem. Ale wieki temu szczep zadomowił się także we wspomnianych dwóch krajach słowiańskich, zwłaszcza zaś na Istrii, której lwia (i piękniejsza) część należy do Chorwacji i jest jej wizytówką turystyczną, zaś fragmencik do Słowenii, i ten zwany jest Krasem. Odmiana nazywa się na Istrii swojsko refošk, choć niektórzy zwą go teran. Wbrew pozorom ta nazwa nic nie znaczy, ale widać ktoś tak kiedyś postanowił i już zostało. Zupełnie podobnie, jak migdały nie mają nic wspólnego (tak mi się wydaje) z migdaleniem się. Tak jest, i już.

O tej odmianie stało się głośno może z dekadę temu, kiedy Chorwaci i Soweńcy zaczęli przebąkiwać, iż refosco to nie dokładnie to samo, co uprawiany na Istrii teran. Nikt wówczas nie prowadził żadnych badań DNA, ale kiedy w ostatnich latach pojawiły się spostrzeżenia, że oba szczepy mogą się jednak różnić, przeprowadzono dokładne analizy. Okazało się, że winogrodnicy mieli jednak rację – odmiany są bardzo blisko spokrewnione, ale w kodzie DNA są niewielkie, ledwie dostrzegalne różnice. Niektórzy uznali zatem odmiany za różne, inni za wariację klonową. Sytuacja wygląda podobnie jak z włoskim trebbiano – wiele regionów uznaje, że ichniejsza jest już inną odmianą niż ta, uprawiana na innych obszarach, jednak oficjalny włoski katalog odmian uznaje je wszystkie za jeden szczep z lokalnymi wariacjami klonowymi, które nie stanowią o dywersyfikacji odmianowej.

Słoweńcy jako pierwsi wstąpili do Unii i zarejestrowali apelację Kraški Teran dla refoška robionego na własnym fragmenciku Istrii. – Słoweńcy zgłosili chęć rejestracji terana, Unia wyznaczyła czas na przedstawianie sprzeciwów, ale u nas nikt się nie odezwał – mówił mi niedawno Željko Suhadolnik, nestor chorwackiego dziennikarstwa winiarskiego. – Teraz nie możemy używać tej nazwy, choć wielu by chciało, bo innej nie znają, a niektóre nasze terany osiągają światowy poziom – kończył z żalem.

Większość chorwackich winiarzy machnęła na to ręką. Bo Słoweńcy od Chorwatów różnią się – w dużym uproszczeniu (a piszę to z wielką sympatią dla obu nacji) – tym, że ci pierwsi pracują przez cały rok (bo mają notoryczny kryzys), a ci drudzy – przez dwa miesiące, kiedy zjeżdża do nich pół Europy na wakacje i wykupuje całe winonapój uzyskiwany na drodze całkowitej lub częściowej fer... (...). Kiedy to Chorwacja kandydowała do Unii, była zmuszona – jak wszyscy członkowie – zobowiązać się do wzajemnej ochrony nazw pochodzenia i dopiero wtedy podniósł się lament. Okazało się, że nie wolno im nie tylko zarejestrować apelacji Istranski Teran, ale w ogóle określenie „teran” nie może pojawić się na etykiecie! Nawet kontretykiecie!

Wszczynanie dziś w Unii sprawy o obalenie czyjejś nazwy pochodzenia to strzelanie sobie w stopę. Trzeba mieć bardzo dużo pieniędzy i niezwykle mocną pozycję przetargową, a przecież oba kraje do wielkoludów nie należą. Udawało się to sporadycznie najpotężniejszym. Teoretycznie jest to możliwe, bo „teran” to nazwa odmiany, a tej zastrzegać się nie powinno. Ale Słoweńcy będą obstawać, iż nazwa łączy się nieodmiennie z Krasem i refoškiem nie jest, a w końcu nikt Chorwatom nie zabrania używania określenia „refošk”, a nawet „istranski refošk”. Wystarczy – teoretycznie – że Słoweńców poprą Włosi i sprawa będzie zablokowana lub ciągnąć się będzie w nieskończoność. A Włosi mają akurat w tej kwestii doświadczenie po tym, jak sprytnie kiwnęli pewnych siebie Niemców w sprawie prosecco(wino) – zbiorcza nazwa białych win, głównie włoskich .... I to bez Lewandowskiego. Dodatkowo Włosi mają w tym swój interes – poparcie Słoweńców spowoduje, że im więcej z nich będzie używać nazwy „teran”, tym mniej zastosuje określenie „refošk” czy nawet „refosco”, co ochroni „włoskość” friulijskiego i weneckiego refosco oraz pozwoli, by niemieccy turyści nie mylili obu win… Wot, palityka.