Balsam dla duszy

 

Czasy są takie, że narzekać można zawsze – i zasadnie. W kinie też.

 

Jęki są też często bardziej widowiskowe od śmiechu – więc dlaczego mamy sobie żałować? Rozlać przed widzem ból egzystencjalny? Proszę bardzo – jeśli wcześniej go nie czuł, to teraz z pewnością to się zmieni. Pokazać męki wszelkiej maści, zarówno przemoc fizyczną jak i psychiczną – a odbiorca na pewno skuli się w fotelu.
Pokazać krew, płacz i łzy, a na koniec wyjaśnić, ile zła i okrucieństwa kryje się na świecie. Tak, żeby obedrzeć rzeczywistość ze wszelkich złudzeń, fałszywych przebrań etc. Bo ten, kto pokazuje cierpienie jest prawdziwym emisariuszem życiowej prawdy. Prawda? A śmiech? Czym jest radość? Czy pogoda ducha jest samooszukiwaniem? Chyba niemożliwe. Za to bywa, że trudniej ją przedstawić.

Soul Kitchen Faticha Akina. Historia Zinosa, Greka z Hamburga, który zakłada knajpę – i ku szalonej radości klientów podaje w niej dioksyny. Paluszki rybne, frytki, sznycle – wszystko na tym samym, głębokim tłuszczu. Plus brat kryminalista i dziewczyna, co wyjechała do Szanghaju. Potem pojawia się mistrz kuchni, gbur-nożownik, i wyprasza stałych klientów. Słownie, oraz zmianą jadłospisu. I zaczynają się nieustanne kontrole. A to skarbówka, to znów sanepid. I potworny ból w kręgosłupie, skutkiem próby podniesienia greckiej zmywarki. W Soul Kitchen pusto, nie licząc muzyków z zespołu kelnera. I ich fanów.

Czas, by płakać? Niekoniecznie. Bo ci fani właśnie nagle zaczynają domagać się jedzenia. I tak miłośnicy mocnego uderzenia i odzieży w części skórzanej stają się forpocztą kulinarnego sukcesu. Czyli: nadzieja często umiera ostatnia. Mimo różnych perturbacji. Oraz: do kina warto chodzić na filmy pogodne. Spróbujcie więc obejrzeć Soul Kitchen.