W połowie lat 90. ubiegłego wieku odwiedziłem słynne wtedy jeszcze targi winiarskie Mondiale du Vin w Brukseli.
Jakież było moje zdziwienie, kiedy w dziennikarskiej skrzynce znalazłem wśród dziesiątków papierów zaproszenie na jedną z licznych imprez towarzyszących – „Degustację Łączącą Wina i… Czekolady”. Zrazu nie podszedłem do tego nazbyt poważnie. „A dlaczego nie np. wina z jajecznicą!” – pomyślałem. Uznałem to za żart, ale postanowiłem zobaczyć.
Ledwie rok wcześniej brałem udział w Mistrzostwach Europy Sommelierów. Zajmowałem się winiarstwem już jakiś czas i wszystkie źródła, z których korzystałem, kategorycznie zabraniały takich kolaży, podobnie jak łączenia wina z jajkami, szpinakiem czy karczochami. Produkty te wypaczają charakter wina, zwłaszcza zaś czekolada, która po prostu zatyka kubki smakowe. Sugestia któregoś z takich połączeń na mistrzostwach zmiotłaby – w oczach jury – startującego delikwenta z ziemi.
Byłem bardzo zdziwiony, kiedy w czasie rzeczonej degustacji na sali pojawiła się spora grupa osób. Z przejęciem przeżuwali kostki czarnej czekolady do każdej próbki w kieliszku. Moje zdziwienie było jeszcze większe, kiedy sam zacząłem odczuwać pewne różnice, zależnie od podawanego wina. Nie pamiętam już dziś, jak oceniałem poszczególne rundy, ale świetnie utrwaliły mi się do dziś całościowe wyniki. Wygrały dwa rodzaje win – mocne i skoncentrowane, ale nienasączone zbytnio beczką australijskie shirazy oraz wysokoputtonowe tokaje. Jak tak, to tak – a więc te dwa typy win są wyjątkiem od książkowej reguły.
W 1994 roku poznałem rodzinę twórców fajnych win z malutkiej apelacji costières de nîmes, którzy akurat „pakowali się”, by z sąsiadami uciec z mało cenionej wówczas Langwedocji do słynnej Doliny Rodanu.
Rok później, dzięki tej znajomości, dostałem się na jeszcze dziwniejszą i bardzo już ekskluzywną degustację. Moi znajomi promowali wówczas swoje (rodańskie już) wina białe, różowe i czerwone w Brukseli. Chcieli zrobić wielki szoł, zaprosili więc ówczesnego mistrza świata czekoladników Pierre’a Marcoliniego, aby połączył ich lekkie wytrawneokreślenie wina, w którym, teoretycznie, cały cukier na d... wina z przygotowanymi przez siebie czekoladami. Efekt był jeszcze bardziej piorunujący – Belg spisał się wybornie i dostał owację na stojąco. Dodam tylko, że nie były to typowe sklepowe tabliczki, ale wykonane przez mistrza różne rodzaje twardych lub półpłynnych musów, i to w różnych kolorach.
Te dwa wydarzenia przekonały mnie, że w winiarstwie kryje się jeszcze wiele tajemnic i przyjmowanie wszystkiego, co głoszą branżowe podręczniki na wiarę, nie jest dobrą metodą. Niech żyje empiria!