„To prawdziwy diabeł!” (flam. Nen echten duvel) miał wykrzyknąć Van den Wouwer, szewc z położonego w Antwerpii Breendonk, po skosztowaniu pierwszego łyku świeżo uwarzonego piwa.
Trunek wodzi nas na pokuszenie całym bogactwem piwnego świata, by na koniec, niczym faustowski Mefistofeles, przyjść po naszą duszę. Prawdziwy diabeł, jak zwykle, tkwi w szczegółach.
Kiedy w 1871 roku Jan-Leonard Moortgat założył w niewielkiej miejscowości nieopodal Puurs rodzinny browar, raczej nikt nie wieszczył mu sukcesu. W niespełna pięciomilionowej Belgii istniały wówczas trzy tysiące browarów. Kiedy niemal pół wieku później, po zakończeniu pierwszej wojny światowej, jego synowie wypuścili okolicznościowe piwo pod nazwą Victory Ale, wzbudziło ono pewne zainteresowanie. Za sprawą niesamowitego aromatu, unikatowej kultury przywiezionych ze Szkocji drożdży oraz nazwy Duvel – szokującej dla bogobojnej ludności katolickiej Flandrii – piwo z Breendonk szybko wyrosło na coś więcej niż lokalna ciekawostka. Kiedy za sprawą międzynarodowej popularności pilznera i lagerów cały świat zaczął się raczyć jasnym piwem, kolejna generacja panów Moortgaat zdecydowała się na bodaj najodważniejszy krok. Ciemne do tej pory piwo, za sprawą słodów pilzneńskich, zyskało lekkość i nowe jasne szaty. Duvel jest czarujący jak Woland z kart powieści Bułhakowa. Uwodzicielska biała piana i smakowita słomkowo-cytrynowa barwa oraz lekki stopnień zmętnienia nie budzą żadnych podejrzeń. Niczego nie zdradza również nieziemski ziołowo-cytrusowy zapach z nutami gruszek i kwiatów. Wspaniały owocowy smak, który przeplata się z delikatną słodowością, gorzkim ziołowym posmakiem oraz pikantno-korzenną obecnością chmieli saaz (chmiel żatecki z Czech) i styrian golding (Słowenia) tworzą idealnie zrównoważoną mieszankę. Gdzie jest więc haczyk? Po czym poznać, że już podpisaliśmy cyrograf?
Naprawdę niełatwo uzmysłowić sobie, że ten wyborny, gładki, dobrze zbudowany napój skrywa 8,5 procent alkoholu. Piwo jest zwodnicze i pełne paradoksów. Otwiera oczy niedowiarkom, którym w głowie nie mieści się, że niezwykle pijalne jasne piwo może być zarazem diabelnie mocne. Duvela należy pić odpowiedzialnie – mała pękata buteleczka 0,33 l wydaje się dziecinną igraszką, ale przy większej ilości łatwo przeholować. Duvel jest prekursorem i najsłynniejszym przedstawicielem stylu blond ale, jasnego piwa górnej fermentacji, które chociaż bliskie jest belgijskim piwom tripel, to jednak stanowi swego rodzaju ukłon w stronę zwolenników pilznera. Jeżeli zdecydujemy się zaprosić je do kuchni, to najlepiej w towarzystwie parmezanu. Jest to jedno z nielicznych w kulinarnym świecie połączeń doskonałych. Idąc dalej tym tropem, warto spróbować jeszcze skojarzyć diablika z pesto. Niektórzy uważają, że do piwa najlepiej pasują gotowane na parze małże i z nimi również ciężko się nie zgodzić.
Z Duvelem związana jest jeszcze jedna ciekawostka. Belgowie słyną z niesłychanego szacunku do piwa, który przejawia się między innymi w rygorystycznych zasadach doboru szkła do poszczególnych jego rodzajów. Największe wrażenie robi jednak szklanica dedykowana piwu z Breendonk. Tulipanową szklankę, przywodzącą na myśl kieliszek do wina, zaprojektowano w latach 60. w celu intensyfikacji doznań płynących ze spożywania Duvela. Specjalna procedura nalewania piwa sprawia, że otrzymuje ono imponującą koronę smakowitej piany (tworzącej na brzegach tzw. koronkę brabancką), a z dna intensywnie uwalniają się kaskady malutkich bąbelków. Cóż, nie taki diabeł straszny, jak go malują, a oprócz tego piekielnie smaczny i wart grzechu od pierwszego do ostatniego łyku. Uważać należy jednak na różne nieudolne podróbki, których nazwy kojarzyć się mają z upadłymi aniołami, siarką i wiecznym potępieniem. Nie warto tracić na nie pieniędzy. Prawdziwy Diabeł jest tylko jeden.