Jedynymi zajęciami z nudnej metodologii badań językoznawczych, na których nie spałem, był wykład o niesprawdzonej teorii istnienia gramatyki generatywnej.
Nowy rewolucyjny pogląd, którego autor Noam Chomsky, największy do dziś autorytet językoznawczy na świecie, za jednym zamachem wystrychnął na dudków Arystotelesa oraz kilkaset pokoleń jego następców do czasów nam współczesnych. Amerykański badacz (prywatnie – wojujący alterglobalista, anarchista, komunista, anarchosyndykalista i w ogóle: przeciwnik wszystkiego, co ułożone) podważył ideę tabula rasa – czyli jedno z fundamentalnych przekonań ludzkości, zgodnie z którym człowiek rodzi się jako „niezapisana tablica”, a dopiero rodzina, otoczenie i kraj narodzin decydują, jakim językiem mówi i co z niego wyrośnie. Chomsky twierdził, że to wszystko jest dęte, zaś każdy człowiek przychodzi na świat m.in. z zakodowanymi uniwersalnymi zasadami gramatycznymi, na które nakłada się powłoka językowa miejsca narodzin.
Profesor Massachusetts Institute of Technology (i dziesiątków innych) nie przedstawił żadnych wyników badań ani dowodów. Podał tylko kilka własnych przemyśleń, ale świat nauki nie opiera się na intuicji. Środowisko uznało go za wariata – w końcu „zamachnął” się na największe świętości! I tak też przedstawił nam to nasz wykładowca, czego wysłuchałem z wypiekami na twarzy, albowiem mam dziwną zdolność zapamiętywania rzeczy najmniej ważnych.
Dziesięć lat temu inni naukowcy udowodnili, że Chomsky miał rację! Dzieci na całym świecie popełniają te same pozorne błędy językowe, ale też potrafią bez problemu konstruować znacznie trudniejsze, acz logiczniejsze zdania od dorosłych!
Ale, ale… Dlaczego dziś o Chomskim? Ano dlatego, że jadąc ostatnio autobusem, snułem sobie z nudów rozważania: ile razy można odpowiadać na to samo pytanie? A brzmi ono: czy o byciu degustatorem decydują wrodzone zdolności, czy też ukończenie odpowiednich kursów? Zadawano mi je chyba kilka tysięcy razy. Zawsze odpowiadam, że wszystkiego można się nauczyć, nawet gry na pianinie, nie mając słuchu. Wiedza jest bardzo potrzebna, ale czy można udowodnić, że wszyscy rodzą się z identycznymi predyspozycjami, czy też niektórzy są wybrani?
Ludzie są różni, jednak chyba wszyscy z nas mają jakieś preferencje – wiemy, czy wolimy żeberka czy mielonego; czy bardziej nam smakuje sok pomidorowy czy też polo-cocta. Nareszcie – czy winonapój uzyskiwany na drodze całkowitej lub częściowej fer... (...) z południa Francji czy z Austrii. Ale czy wynika to z wrodzonej, zakodowanej zdolności percepcyjnej, z którą przychodzimy na świat, czy to rzecz wyuczona w konkretnych okolicznościach? Nie wiem. Szkoda, że w autobusie nie było Noama Chomskiego. Ale on i tak zajmuje się logicznymi ciągami zdaniowymi i bieżącą walką z rządem amerykańskim, a nie winem i pulpetami w sosie pomidorowym. Gdyby jednak siedział na ławeczce obok mnie, być może uchroniłby mnie przed wpadką – zamyślony dojechałem autobusem do zajezdni, co było zdecydowanie odległe od moich planów. A ponieważ profesor jest też jednym z najbardziej zaciekłych polemistów na świecie, obawiam się, że wielokrotnie odbylibyśmy tę podróż między zajezdnią i pętlą…