Macedończyk Aleksy Zorba wypił morze wina. Koneserem nie był, ale znawcą – tak. Nie przyglądał się barwie, nie wąchał, nie siorbał w zachwycie – choć mlaskał. Nie rozpoznawał smaków albo się z tego nie zwierzał, ale po co jest winonapój uzyskiwany na drodze całkowitej lub częściowej fer... (...) – wiedział.
Czytanie Greka Zorby podczas wakacyjnego pobytu na Krecie to sam smak. Powieść Nikosa Kazantzakisa z 1946 roku nieco się wprawdzie zestarzała (może to kwestia cokolwiek archaicznego tłumaczenia). Jest za to barwną podróżą w czasy, miejsca i klimaty, które nieodwołalnie stają się coraz bardziej odległe od naszego świata.
Zmysłowa rzeczywistość
Dziś już nie podróżuje się po wyspie na osiołkach, wiele rybackich osad zmieniło się w gwarne kurorty, a dawna prostota codziennego życia skryła się w wioskach położonych za górskimi masywami. Nieodmiennie jednak słońce, wiatr, barwy nieba i morza, zapachy i smaki Krety – gdy się ich doświadcza na własnej skórze – wzmacniają oddziaływanie słów i na moment przywołują opisywany świat na scenę życia. Tak było z moim czytaniem Greka Zorby.
Książkę, której przedtem nigdy do końca nie poznałem, brałem do ręki, mając w pamięci wyblakłe reminiscencje ze słynnego filmu Mihalisa Kakogiannisa z 1964 roku, w pozagreckim świecie znanego jako Michael Cacoyannis. Anthony Quinn stworzył w tym filmie postać tak wyrazistą, że w mej wyobraźni Zorba na zawsze przyjął postać amerykańskiego aktora (polskie wydanie powieści z roku 1986 tę tożsamość umacnia – na okładce widnieje zatracony w zabawie Quinn, czyli Zorba).
Szczęśliwie jednak czarno-białe dzieło Kakogiannisa nie narzuciło mej wyobraźni scenerii zdarzeń (mimo Oscara za zdjęcia), Kreta jest bowiem tak bajecznie kolorowa, tak obfita w niesione wiatrem zapachy, że tchnące patosem zdania Kazantzakisa nabierają pod tamtejszym słońcem waloru prawdy objawionej, przyoblekają się w realność. Bez trudu mogłem więc uznać za swoje słowa narratora: „Wyjrzało słońce, wyciągnąłem dłonie, żeby je ogrzało. Nabrzmiewały pączki, wzbierały piersi ludzkie, dusza rozkwitała niby drzewo, czuło się, że ona i ciało ulepione są z jednej gliny” (s. 197).
Podróżny na Krecie, podobnie jak narrator Greka Zorby, syci oczy, nozdrza, skórę zmysłowo doznawaną rzeczywistością. Jest coś takiego w klimacie tej wyspy, co sprawia, że w człowieku ujawnia się postawa skwapliwej afirmacji istnienia skłaniająca nieomal do zakochania się w świecie, w którym natura, żywioły, kosmos łączą się w jedno: „Przez srebrne gałązki oliwne morze przeświecało różowym blaskiem zachodu” (s. 56). To podszyte zmysłowością uczucie niejednokrotnie wyrażają w powieści Zorba i narrator. Ten drugi pozostaje pod nieodpartym urokiem morza, którego „delikatne falowanie przywodziło na myśl ledwie zarysowane kobiece piersi, wieczorem wzdychało i miało kolor róż, oberżyny, wina” (s. 60).
Znakiem zmysłowości samej natury i jej odczuwania jest – między innymi – owo kilkakrotnie przywoływane w powieści porównanie do kobiecych piersi, z którymi kojarzą się narratorowi nawet lśniące bielą kopuły kościółka. W powieści Kazantzakisa mocno przejawia się swoisty kult kobiecości, która dla narratora staje się odniesieniem wszelkiego piękna, dla Zorby zaś stanowi tajemną, niezgłębioną zasadę bytu. „Kobieta jest odwieczną sprawą – powiada Macedończyk (s. 78). – Nie jest człowiekiem, lecz czymś niepojętym” (s. 79). Nastawienie Zorby wobec kobiet to osobliwa mieszanka bałkańskiego maczyzmu i egejskiej tkliwości, przesycona zarówno zachwytem, pożądaniem, jak i gotowością opieki nad „słabym stworzeniem”, które włada męską duszą i ciałem.
Taniec króla życia
Zorba to prawdziwy król życia – wędrowiec, obieżyświat, żołnierz, kochanek, orędownik wolności, twardziel z mocną nutą romantycznego szaleństwa. W jego postaci duch i ciało łączą się w jedno, są swoim jednoczesnym, wzajemnym wyrazem. To pod jego wpływem narrator wreszcie zrozumie, że „ jedzenie także jest aktem duchowym, a mięso, chleb i wino stanowią tę podstawową materię, z której powstaje duch” (s. 60).
Najwyraźniejszym przejawem tej cielesnej sublimacji ducha jest taniec Zorby – znak upojenia życiem i ucieczki od jego dramatu. Właśnie ów stan ufnego upojenia istnieniem – współodczucia z nim, jego afirmacji – jest darem Zorby dla nieco intelektualnie rozmamłanego narratora. Ten ostatni wspomina: „Szliśmy szybkim krokiem w milczeniu. Upojeni światłem księżyca i winem, nie czuliśmy, że stopy nasze dotykają ziemi. Za nami w uśpionej wiosce psy wyły żałośnie do księżyca. I nas brała chęć, by zadrzeć głowię i zawyć jak one” (s. 115).
Wino zbliża do świata – to najkrótszy komentarz do ostatniego fragmentu, ale także do wielu innych wypowiedzi i zachowań bohaterów. Zorba – ten plebejusz, gwałtownik – ma genialną intuicję doświadczanego świata i potrafi wyrażać ją barwnie oraz celnie – jak choćby w tej przemowie o winie: „ Powiedz mi, szefie, co to znów znaczy – czerwona woda. Stary pień wypuszcza gałęzie, zwisają z nich jakieś kwaśne ozdóbki, a po pewnym czasie dojrzewają w słońcu, stają się słodkiewino o dużej zawartości cukru naturalnego lub dodanego.. jak miód; nazywamy je winogronami, zrywamy, wyciskamy sok i wlewamy do beczek, gdzie fermentują; otwieramy na świętego Nikodema. Wino gotowe! Cud! Pijesz ten czerwony sok i dusza ci olbrzymieje, nie mieści się już w swojej starej skorupie, wyzywa Boga do walki. Powiedz szefie, jak to się dzieje?”.
Przekroczyć siebie
Narrator nie odpowiada, przeciwnie – to słowa Zorby stanowią odpowiedź na egzystencjalną dezorientację i zagubienie jego młodszego kompana, który tak komentuje słowa Macedończyka: „Słuchając Zorby, czułem, jak świat odzyskuje pierwotną świeżość” (s. 47).
W tej historii o kilku miesiącach z życia dwóch mężczyzn wino pełni taką właśnie rolę – wzmaga odczuwanie świata, otwiera na jego tajemnicę i jednocześnie pozwala się z nią godzić. Pomaga w dostępie do „pierwotnego, tajemniczego źródła i w odczuwaniu boskiego żywiołu, który wybucha w powietrzu” (s. 47/48).
Działanie wina jest wszakże ambiwalentne – cudowne właśnie – mówiąc słowami Aleksego. Z jednej strony skłania do zgody ze światem, wyostrza jego piękno i sens, zarazem jednak wzmaga w człowieku dążenie do przekroczenia samego siebie, do spojrzenia, które z dystansu kojącego oszołomienia pomaga porządkować życie i wszystkie jego sprawy.
„Trąciliśmy się i napiliśmy wspaniałego kreteńskiego wina, szkarłatnego niby krew zająca. Była to jakby komunia, obrzęd przelewania w swe żyły krwi płynącej z głębi ziemi. Człowiek stawał się olbrzymem. Jego ścięgna wzbierały siłą. Jagnię przeistaczało się w lwa. W niepamięci ginęły drobne codzienne troski, przestawały istnieć ciasne granice. Utożsamiając się z innymi ludźmi, z wszelkim stworzeniem i Bogiem, osiągałeś jedność z wszechświatem” (s. 249).
Tak oto profanum biesiady zmienia się w sacrum życia. Kazantzakis wyraził to nieco nazbyt poetycznie i nasycił drażniącym dziś patosem (zaś Xavier Beauvois poruszająco sfilmował to w Ludziach Boga). Cóż jednak zrobić? – istota wina do tego się właśnie sprowadza, obojętne ile byśmy jeszcze arystokratycznych traktatów nawypisywali o strukturach, aromatach, woniach, nutach, głębiach i bukietach. Wzmożenie afirmatywnego światoodczucia jest najgłębszym i najbardziej dobroczynnym sekretem wina. Poznał się na tym Zorba, a dzięki niemu i drugi z bohaterów powieści.
Książka Kazantzakisa jest – pełnym epikurejskiego panteizmu – hymnem na cześć dobrego życia, czyli takiego, przez które człowiek stara się przejść prosto, czerpiąc z całej pełni bogactwa natury, do jakiego zalicza się i on sam. Choć naznaczone prostotą, nie jest to życie łatwe, wino zaś – wbrew utartym skojarzeniom – nie przeszkadza w trzymaniu się prostej drogi. Pomaga.
Wszystkie cytaty pochodzą z wydania Książki i Wiedzy (Warszawa 1986) w tłum. Nikosa Chadzinikolau.