Feliz Natal!

 

Jak to mówią – co kraj to obyczaj i trzeba przyznać, że w najbardziej na zachód wysuniętym kraju Europy obyczaje związane ze świętami Bożego Narodzenia, mimo tej samej religii katolickiej, trochę się różnią od naszych polskich. Przede wszystkim są nieco uboższe.

 

Moi portugalscy znajomi na opowieści o 12 wigilijnych potrawach wywracają oczami z niedowierzania. Potem się trochę uspokajają, że to jednak nie tuzin głównych dań, że liczą się przystawki i desery. A skoro tak, to – gdyby policzyć – może oni też ich tyle mają…

Portugalskie Boże Narodzenie to głównie – jakkolwiek to zabrzmi – dekoracje. Nie można się tu spodziewać ani przez chwilę prawdziwie zimowej, śnieżnej aury, więc tubylcy starają się to sobie rekompensować już od listopada feerią ulicznych światełek. Sklepy pokazują ozdoby dla każdego gustu i kieszeni, od sztucznych choinek po ręcznie malowane, co roku z inną biblijną sceną, talerze firmy Vista Alegre, jednego z najstarszych w Europie producentów porcelany.

Skarby na stole

Fot. Nuno e CatarinaPortugalskie panie domu już na samym początku adwentu przystrajają dom, poczynając od jego drzwi wejściowych. Obowiązkowe jest presépio, czyli szopka. Zanim trafiła pod portugalskie strzechy północnoeuropejska choinka, żłóbek był najważniejszą ozdobą szykującego się do świąt domostwa. Portugalska szopka to przede wszystkim bożonarodzeniowi bohaterzy biblijni. I tu możliwości są niezliczone – od porcelanowych postaci, przez rzeźbione w drewnie figurki, aż do jubilerskich miniaturek zamykanych w ozdobnych puzderkach.
Choinkę ubiera się już cztery tygodnie przed świętami. Ponieważ łatwo można sobie wyobrazić jak po takim czasie w tutejszym klimacie wygląda żywe drzewko, królują niestety sztuczne świerki. Wielką wagę przykłada się do wyglądu świątecznego stołu – wyciąga się z szaf haftowane obrusy, rodowe srebra i porcelanowe serwisy.
Ustawia kryształowe kieliszki i karafki, zapala świece w odziedziczonych po babci świecznikach. Tych przechowywanych z pokolenia na pokolenie skarbów, w kraju który ostatnią poważniejszą korektę granic miał w 1297 roku, jak można się spodziewać, zachowało się sporo.

Siła tradycji

Zdumiewająco prosto, w porównaniu z naszymi polskimi świątecznymi biesiadami, wygląda natomiast kulinarna oprawa świąt. Na kolacji wigilijnej, zwanej tutaj Consoada, jak Portugalia długa i szeroka króluje bacalhau, czyli suszony dorsz. Gotuje się go z ziemniakami i niezawiązującą główek odmianą kapusty, nazywaną penca. Przaśnie, ubogo i w dodatku trochę nudno, bo dania z bacalhau to tutaj wszak codzienność.
Portugalczycy chwalą się, że mają na niego więcej przepisów niż dni w roku. Widać nie ma wyjścia – bacalhau musi być! W końcu ten dorsz to symbol portugalskiej kuchni. Gwoli ścisłości trzeba dodać, że istnieją jednak wyłamujące się ze sztokfiszowej reguły regiony – głównie na północy kraju – gdzie zamiast dorsza podaje się ośmiornicę.
Po kolacji tradycyjnie chodziło się o północy na Missa do Galo (po port. msza koguta), czyli naszą pasterkę. Kraj się jednak w ostatnich latach mocno sekularyzuje i zdarza się, że na przykład w starej części Porto ozdobione błękitnymi azulejos barokowe kościoły nawet w tym uroczystym dniu świecą pustkami. Prezenty, leżące jak i u nas pod choinką albo wiszące w skarpetach przy kominku, rozpakowuje się zazwyczaj dopiero po powrocie z mszy lub rankiem 25 grudnia. Przynoszone są przez Menino Jesus, Dzieciątko Jezus, albo – co jest tu obyczajem zapożyczonym – przez Pai Natal, odpowiednika naszego św. Mikołaja.
W pierwszy dzień świąt obowiązkiem jest uroczysty obiad. Danie główne to zwykle pieczone koźlę lub indyk, czasami wieprzowina. Nie zapomina się jednak o bacalhau – resztki z wigilii są odsmażane na oliwie i zyskują wdzięczne miano roupa velha, czyli „stara szmata”. Nazwa adekwatna do wrażeń wizualnych, co mogę potwierdzić z ręką na sercu, choć przyznam, że danie nieco zyskuje w smaku.
Z wielką uwagą wybiera się natomiast trunki – portugalski świąteczny stół nie obejdzie się bez dobrze przemyślanych, adekwatnych do posiłków win.

Zjeść ciastko

Fot. Agnieszka HermannWiększa różnorodność panuje w dziale deserów. Królem Bożego Narodzenia jest ciasto o francuskich korzeniach, o nazwie – nomen omenbolo rei, czyli „ciasto król”. To drożdżowy wieniec naładowany do niemożliwości bakaliami, a z wierzchu ozdobiony kandyzowanymi owocami. Ciasto ma symbolizować dary Trzech Króli – jego rumiana skórka to złoto, bakalie to mirra, a kadzidłem jest jego korzenny zapach. Tradycyjnie ciasto piecze się z jednym ziarenkiem bobu. Kto na nie trafi, będzie miał szczęście przez cały następny rok, ale… ma obowiązek kupić bolo rei na kolejne Boże Narodzenie.
Istnieje cała rodzina deserów smażonych, popularnych od Bożego Narodzenia aż do końca karnawału. Rabanadas to chleb tostowy, w cukrowej zalewie, czasami z dodatkiem wina porto, odsmażany na oliwie, pewnego rodzaju wariacja na temat french toasts. Z kolei filhós to dalecy krewni naszych faworków, często o ozdobnych kształtach, smażone w głębokim tłuszczu i szczodrze posypane cukrem pudrem. Sonhos – nazwa jest bardzo poetycka, bo po portugalsku oznacza marzenia lub sny – to trochę nieforemne pączki, bez nadzienia, za to czasem z dodatkiem dyni lub marchwi w cieście.
Kolejna grupa smakołyków robiona jest na bazie czerstwego chleba. Wśród nich królują mexidos (gęsty krem z rozdrobnionego chleba, żółtek, porto i bakalii) i sopa seca, czyli sucha zupa. Ta ostatnia przypomina chlebowy pudding z bakaliami, ale zapiekany z cukrowym syropem zamiast mleka i jajek. Inne bożonarodzeniowe desery w Luzytanii to aletria, makaron typu nitki w mlecznym sosie oraz arroz doce – gotowany na gęsto ryż na mleku, obowiązkowo posypany cynamonem. Oba desery jada się na zimno.

Przy lepszym roczniku

Świąteczny posiłek kończy się oczywiście małą czarną. Espresso nosi tutaj miano bica lub po prostu café i mimo smolistego koloru jest niewątpliwie jednym z jasnych punktów portugalskiej gastronomii. Boże Narodzenie to też czas, gdy Portugalczycy przypominają sobie o winie porto, które przez resztę roku głównie eksportują. Otwiera się jakieś lepsze roczniki i sączy z kryształowych kieliszków w gronie rodzinnym przy płonącym kominku.
Dodam tylko, że tutejsze panie domu nie przemęczają się tak bardzo jak Polki przy przygotowaniach kulinarnych do świąt Bożego Narodzenia. Po pierwsze świąteczne posiłki to tylko bardziej eleganckie obiady ze zwykłą liczbą dań, a po za tym wiele z nich można sobie zamówić wcześniej w ulubionej restauracji czy cukierni. Nie ma to jednak jak nasze polskie święta, które wbrew wszelkim trudnościom staram się zawsze przygotować tu – na zachodnim krańcu Europy.