Filozof od zadań specjalnych

tekst ukazał się w „CW” nr 95, październik – listopad 2019 | prenumerata

Thomas Klinger, Weingut Bründlmayer | fot. Herbert Lehmann
Thomas Klinger, Weingut Bründlmayer | fot. Herbert Lehmann

Z Thomasem Klingerem, dyrektorem dystrybucji w winiarni Bründlmayer w Kamptal— niewielki, acz jeden z najważniejszych okręgów winiar..., a przy okazji bratem Willego Klingera, szefa austriackiego Weinmarketingu (AWMB), rozmawia Wojciech Gogoliński.

Ile teraz butelek produkujecie rocznie?

Około 750 tysięcy, z fluktuacją na poziomie 20 tysięcy, zależnie od rocznika.

Ile z tego udaje Wam się sprzedać tylko dlatego, że Twój brat jest szefem Weinmarketingu?

(śmiech) Żartujemy tak sobie od ponad 20 lat, bo tyle się znamy, ale nigdy do końca nie mogę ogarnąć Twoich żartów. Poważnie – Weinmarketing odwala doskonałą robotę, czasami aż się dziwię, że niewielu nas naśladuje w innych krajach. Współpracujemy z biurem jak wszyscy winiarze, bo są z tego konkretne korzyści, ale też jak inni finansujemy tę działalność. Zorganizować wielką degustację w Nowym Jorku czy choćby tu w Warszawie, to zbyt duże wyzwanie dla jednej wytwórni, dlatego korzystamy z pomocy Weinmarketingu. Jako firma odwiedzamy i szkolimy naszych odbiorców, ale tylko AWMB jest w stanie nadać rozgłos takiemu wspólnemu przedsięwzięciu, przygotować materiały, zorganizować warsztaty itd.

Willi Bründlmayer to był taki miły, spokojny, zawsze uśmiechnięty winiarz z sercem na dłoni, zawsze chętny do rozmowy, degustacji, otwarty na sugestie. A teraz – to wielkie przedsiębiorstwo. Kto obecnie kieruje tym kombinatem?

Kombinatem (śmiech)! Oczywiście Willi. I pozostał taki, jak go opisujesz. Coraz bardziej wspiera go Vincent, jego najstarszy syn, który kiedyś przejmie zarządzanie. Być może z młodszym Anselmem oraz córką Cécile, ale oni na razie studiują bądź robią kariery naukowe.

Coś z winem?

Nie – Cécile jest wybitnym entomologiem, teraz na uniwersytecie w Berlinie, Anselm kończy nauki polityczne i medycynę…

Nie żartuj – jak można studiować politologię i medycynę jednocześnie? To tak jakbyś jeździł samochodem po basenie!

To bardzo otwarty, szeroki umysł. Ostatnio zdobył stypendium praktykanckie w szpitalu w Tbilisi i… zwiedził sporo starych winnic!

Ciągnie wilka do lasu! Odszedłeś z Weinmarketingu w 2002. Czemu? Miałeś już na oku nową robotę?

Moja kariera w firmie wskazywała na to, że po kadencji Bertholda Salomona zostanę kolejnym szefem Weinmarketingu. Jednak wyniknęły trudności, bo nie miałem studiów ekonomicznych, tylko filozoficzne. To nie zależało od ludzi, takie przepisy wprowadzono, więc szefem został mój kolega, którego świetnie znasz – Michael Thurner. Mam świetne stosunki zarówno z Betholdem, który objął szefostwo w rodzinnej, istniejącej od trzech wieków słynnej na cały świat winiarni Salomon Undhof, jak i Michaelem, który prowadzi własną firmę winiarsko handlową.

Istotnie, kiedy odchodziłem, byłem już po wstępnych, acz luźnych i „tajnych” rozmowach z trzema winiarniami, które oferowały mi pracę. „Tajnych”, bo po odejściu z AWMB obowiązywała mnie półroczna karencja, gdybym chciał podjąć pracę w jakimś zakładzie z branży, który – na równych zasadach z innymi – wcześniej promowałem. Już pierwsze próby pracy wspominam dobrze, choć nie zagrzałem tam długo miejsca – tak po prostu wyszło.

Dopiero Willi…

Dopiero kiedy Willi zaoferował mi pracę, poczułem się jak w domu. Bo to z początku był nieokreślony, acz gigantyczny zakres obowiązków. W winiarni Bründlmayer dokonywała się pokoleniowa zmiana, a przynajmniej zabierano się do niej. Ja to miałem zacząć spinać. To była już spora winiarnia, z ugruntowaną marką na całym świecie, ale ciągle rodzinna, w której Willi był odpowiedzialny za wszystko, od winogradów…

No tak – to on pokazywał mi, czym różni się skała pierwszorzędowa od rumoszu wapiennego, rozcierał to w rękach; jak prowadzi się lirę; tłumaczył, po co mu alte Reben miast nowych nasadzeń…

Cóż, Willi ma ten dar. Kojarzono go też bezpośrednio także z produkcją wina i tworzeniem kupaży. Był producentem i twarzą swoich win. Ale wiedział, że długo tak nie można; że albo zamknie się w „garażowej” rodzinności, albo przekształci wytwórnię w nowoczesną winiarnię na światowym poziomie, w której najlepsi z każdej dziedziny odpowiadają za swoje działki na każdym etapie produkcji.

Ci najlepsi z każdej dziedziny to Andreas Wickhoff MW, szef całej firmy, no i Ty…

(śmiech) Oczywiście, nie mnie to oceniać, ale muszę przyznać, że wykonałem gigantyczną robotę i faktycznie czuję satysfakcję. Dziś to funkcjonuje jak szwajcarski mechanizm, ale wymagało wiele pracy. Przecież już samo przyjmowanie do pracy przez Willego kolejnych winogrodników czy winemakerów rodziło potencjalne spory – to oni od pewnego momentu mieli odpowiadać za coś, co Willi robił do tej pory sam, na czym się przecież wybitnie zna.

Andreas to nasz trzeci w Austrii Master of Wine i mój kumpel. Teraz on to wszystko musi spinać. I spina. Świetnie mu idzie, doskonale się dogadujemy. W ogóle tworzymy fantastyczny młody zespół. Choć może siebie do tych młodych bym nie zaliczał, bo jestem drugi najstarszy w firmie po Willim Bründlmayerze. Jednak oś zespołu stanowią ludzie bardzo młodzi.

Willi się Wam nie wtrąca?

(śmiech) Wojtek, on jest właścicielem! Rozumie jednak świetnie, że jeśli ktoś za coś odpowiada, to musi mieć zdolność podejmowania samodzielnych decyzji, więc na co dzień się absolutnie nie wtrąca. Jest twarzą całego interesu, dogląda i konsultuje, ale nie narzuca się – od tego są narady, podczas których podejmujemy decyzje co do kierunku rozwoju czy konkretnych postępowań.

Powiem Ci prywatnie – Willi nie jest szczęśliwy, kiedy ktoś z załogi zwraca się do niego z problemami (śmiech). Wyznaje zasadę, że gdy nikt z produkcji czy winogradów nie przychodzi do niego z pytaniami, oznacza to, że wytwórnia „gra i buczy”. Ale to pewne przerysowanie – są bardzo ważne decyzje, kiedy jego zdanie musi zaważyć, wszak to on ryzykuje majątkiem. Weź choćby dramatyczny zeszły rocznik – takich rozmów było mnóstwo, bo miesiąc po miesiącu świat nam się po prostu walił na głowę. Trzeba było podejmować ważkie decyzje, szybko i czasami ryzykownie, bo nie wiedzieliśmy, co przyniesie kolejny dzień. Weingut(niem.) winnica, gospodarstwo winiarskie.Termin odnosi się ... (...) Bründlmayer ma przecież długoterminowe kontrakty w Austrii i na świecie. I to z bründlmayerowską marką, na bründlmayerowskim poziomie. Nie da się wszak powiedzieć wszystkim odbiorcom, że tego roku winonapój uzyskiwany na drodze całkowitej lub częściowej fer... (...) będzie słabsze albo nie będzie go wcale.

Kiedy odchodziłeś z Weinmarketingu, zaczął się ten cały bałagan z klasyfikacją DAC. Teraz nie ma spotkania, by wszyscy nie mówili o Erste Lage. Jedni, żeby już, inni, by jeszcze poczekać. Twój brat jest temu przeciwny.

Przeciwny? Może przesadzasz, z wyznaczaniem parceli nie ma problemu…

No pewnie, że nie ma, bo od dekad macie swoje Rieden, czyli Lagen wyznaczone, niektóre o wielowiekowej tradycji. Ale jak je poklasyfikować: które lepsze, które gorsze? Kto straci, kto zyska; on, jego dzieci i wnuki? Nawet burmistrzowie różnych miasteczek zaczynają naciskać, by u nich koniecznie było jakieś Erste Lage… Niemcy sobie tak nagrabili, że do dziś nie wiedzą, jak to dziadostwo posprzątać. Chcieli być bardziej burgundzcy od Burgundczyków…

Mój brat w tym ma rację, by to się odbywało spokojniej, w dyskusji, niestety wymaga to bardzo długiego czasu, sprawdzania, badania, kontrolowania…

Dwaj sąsiedzi siądą przy piwie i uzgodnią: „Twoja parcelka, Hans, jest lepsza od mojej, to weź sobie tę ksywkę »Erste Lage«”. A co, jeśli ich żony się z tym nie zgodzą…

Tak, to wymaga czasu, ale zważ, że sami winiarze do tego prą. To nie jest czcza dyskusja narzucona przez Weinmarketing czy rząd federalny, to jest żywo dyskutowany temat od dekady, dwóch. Weinmarketing ją raczej moderuje. Winiarze nie wiedzą, jak będzie wyglądała ta klasyfikacja ani w ogóle jak się to wszystko skończy. Wiedzą natomiast, że coś trzeba robić w tym kierunku, coś zacząć, bo jeśli nie oni, to kto? Kiedy? Wiedzą, że są lepsze i gorsze parcele, wiedzieli to ich ojcowie i dziadowie. Jednak i klimat się zmienił, nasłonecznienie, wpływ wielkiej rzeki i lasów, techniki uprawy są inne – to też należy wziąć pod uwagę. Historia i współczesność się splatają…

Zbyt dużo niewiadomych. Einstein by się przy tym skichał…

Jakie jest najważniejsze Erste Lage w Kamptal?

Zöbinger Heiligenstein!* To jasne, chyba.

No właśnie. I tego się trzymajmy (śmiech).


* Najlepsza parcela w Kamptal, stamtąd pochodzą flagowe wina Willego Bründlmayera, choć nie należy ona w całości do niego.

Kamptal

Warszawa pod gwiazdami