Pierwsze szlify winiarskie zdobył jako osiemnastolatek podczas brawurowego wypadu rowerowego do Budapesztu – w przerwach pomiędzy pedałowaniem jego organoleptyczną uwagę przykuły tokaje. Kolejna, pomaturalna już wyprawa do Wenecji zakończyła się – a jakże! – nad Balatonem, gdzie mimo utraty roweru nie stracił dobrego samopoczucia – również dzięki puttonom. I tak od kilkunastu już lat przemierza Europę i okolice, niekoniecznie na rowerze, by w każdym jej zakątku natknąć się na jakiś ciekawy winiarski trop. Wcześnie oślepiony hiszpańskim i włoskim słońcem, w ostatnim czasie skryty w cieniu Alp, skąd z lubością dzieli się z czytelnikami enoeno.pl nieskończenie długimi nazwami win w języku niemieckim. Panie, Panowie, oto autor Blogu Roku 2015 magazynu „Czas Wina” – Sławek Sochaj!
Nowa edycja konkursu: Winiarski Blog Roku 2018.
W konkursie na Blog Roku 2015 Jury przyznało tytuły:
Blog roku 2015
enoeno.pl
autorstwa Sławka Sochaja
Wyróżnienia
italianizzato.blogspot.com
autorstwa Mikołaja Kaczmarka
pozatokajem.wordpress.com
autorstwa Gabriela Kurczewskiego
Blog roku 2015 internautów
w głosowaniu internautów zwyciężył blog
paragrafwkieliszku.pl
autorstwa Radosława Fronia
Nagrodą główną jest ufundowany przez Corticeira Amorim S.G.P.S i wydawnictwo „Czas Wina” wyjazd dziennikarski do Porto.
Autora Blogu Roku 2015 Internautów nagrodzono voucherem na udział w dowolnym szkoleniu w roku 2016 ufundowaną przez firmę enoturystyczną Wine Service.
Autorzy wyróżnionych blogów otrzymali wyjątkowe zestawy win ufundowane przez Dom Wina.
Wszyscy nagrodzeni blogerzy otrzymali także roczną prenumeratę magazynu „Czas Wina” oraz książkową niespodziankę ufundowana przez redakcję dwumiesięcznika.
Sponsorami nagród dla osób biorących udział w głosowaniu są wydawnictwa: Czarna Owca, Czarne, Jedność, Świat Książki, Zwierciadło.
Lista narodzonych została ogłoszona podczas 13. Targów Wina ENOEXPO w Krakowie 6 listopada 2015 roku.
Justyna Korn-Suchocka: Gratuluję podwójnej wygranej. 6 listopada 2015 rozbił Pan bank!
Sławek Sochaj: Tak, to był udany piątek. Prócz nagrody magazynu „Czas Wina” przypadło mi w udziale również Grand Prix Magazynu „Wino”. W blogosferze pojawiły się już teorie spiskowe na ten temat.
Wyjątkowa zbieżność ocen wynika z dobrej roboty, jaką wykonał Pan przez dwa ostatnie lata. Zdradzi Pan tajniki warsztatu?
Staram się pisać takie teksty, jakie sam chciałbym przeczytać. Na co dzień żyję z PR-u i wiele zawodowych doświadczeń wykorzystuję w blogu – liczy się dopracowana treść, zawsze z jakimś zaskakującym „rodzynkiem” i wynikająca z obcowania z tekstem przyjemność czytelnicza. Mam nadzieję bawić i uczyć, choć muszę powstrzymywać dydaktyczne zapędy odziedziczone po mamie nauczycielce. Przez lata zamęczałem znajomych pogawędkami o winach, literaturze i podróżach. Wyraźnie odetchnęli, odkąd zacząłem blogować (śmiech). Często używam narzędzi typu „kosz” lub „usuń” i wyrzucam spore fragmenty tekstów. I nigdy nie publikuję żadnego słowa od razu po napisaniu: autor powinien odpocząć od tekstu, by potem odkroić to, co niepotrzebne.
Jurorzy naszego konkursu podkreślali, że jedną z wartości enoeno.pl jest przejrzysta forma graficzna, dopracowana strona wizualna, dobre fotografie, ład i porządek, który bardzo się przydaje w rozedrganym świecie wina.
Rzeczywiście, blog wymaga systematyzowania informacji. Przede wszystkim pilnuję, by wpisy ukazywały się regularnie, przynajmniej raz w tygodniu. Zanim ruszyłem z enoeno.pl, przyglądałem się pilnie blogowaniu kulinarnemu mojej koleżanki zza biurka, Pauliny Kolondry – świetnej stylistki fotografii kulinarnych. Śledziłem też wiele innych tego typu blogów i wiedziałem, jak ważna jest forma przekazu. Pomysł na enoeno przyszedł mi do głowy na początku roku 2013, ale przygotowania do ślubu, który odbył się latem tego samego roku, nieco opóźniły start przedsięwzięcia. W podróż poślubną pojechaliśmy oczywiście do ukochanych Włoch, gdzie bywaliśmy wielokrotnie wcześniej. W Kampanii nagrałem pierwsze winiarskie wideo-wpisy, ale opublikowałem je dopiero w październiku – miałem więc sporo czasu na przemyślenie koncepcji bloga.
A jak łapie Pan równowagę pomiędzy komunikatywnością przekazu a pokusą, by opisać wszystko w najdrobniejszych szczegółach, począwszy od pH gleby, po średnicę winnej jagody i kolor ścian toalety w winiarni?
Przede wszystkim piszę tylko to, co wiem; opisuję to, czego jestem pewien, co widziałem, wąchałem i próbowałem. Nie uważam się za specjalistę winiarskiego, dlatego nie wikłam się w swoim pisaniu w bardzo szczegółowe analizy – wolę wynajdywać ciekawe konteksty dla opisywanych zagadnień i win. Interesuję się historią winiarstwa, pociągają mnie słabo rozpoznane regiony czy apelacje gdzie diabeł mówi winiarzom dobranoc. I wina lekceważone przez mainstream, niezbyt topowe – popełniłem na przykład tekst pochwalny o lambrusco. Szczegółowe rozwodzenie się nad różnicami między np. kolejnymi crus(fr.) zbiór, obszar uprawy, parcela, działka.Przeważnie n... baroloczerwone wino włoskie DOCG z regionu Piemont, produkowane z... to nie moja działka.
Lubię Pana poszukiwania tropów winiarskich w literaturze. Kto to widział czytać – w kontekście winiarskim! – Fausta z okazji Wielkanocy?
Walczę ze sobą, by nie wrzucać tego zbyt wiele, bo zdaję sobie sprawę, że moich czytelników interesuje jednak głównie winonapój uzyskiwany na drodze całkowitej lub częściowej fer... (...). Mnie zaś ciekawi, jakie wina pili wielcy tego świata – sporo na ten temat czytam, szukam nowych wątków. Zbieram także informacje, mam wrażenie nieco dotąd pomijane, o winiarstwie Śląska. Chciałbym stworzyć cykl wpisów o średniowiecznej, niemal piastowskiej jeszcze tradycji produkcji wina na tych terenach, i późniejszej niemieckiej ich kontynuacji. Zapomina się, że tu znajdował się największy na ówczesnych ziemiach polskich areał upraw.
W pierwszym roku Pana winopisania rządziła Italia. Teraz pojawia się więcej wątków północnych: niemieckich i austriackich.
To prawda. Z radością odkryłem, że niedaleko od Wrocławia położona Saksonia robi doskonałe wina, że nie trzeba pchać się do Burgundii, by spróbować dobrego pinota, że wystarczy zajrzeć za miedzę do Wachauokręg winiarski w Dolnej Austrii (Niederösterreich), leż... (...), by zachwycić się ich grüner veltlinerami i rieslingami. Dlaczego szukać olśnień na dalekiej Sycylii, skoro pod naszym nosem kwitnie świetna produkcja win pasujących jak ulał do polskiej kuchni?
Ostatnio nadrabiam także zaległości w winach naturalnych. Pijam je bez ideologicznego zacięcia i bez uprzedzeń. To zresztą chyba moja charakterystyczna cecha: jestem otwarty i nie skreślam z góry żadnej z opcji.
Nie sposób jednak poznać win bez degustowania ich także w Polsce. Czy bloger może zachować niezależność, przyjmując wina do degustacji od dystrybutorów?
Pewna duża sieć dyskontów przestała przesyłać mi paczki z winem, bo napisałem szczerze, co mi się w nich nie spodobało. Ja i wielu innych blogerów nie mamy z tym problemu. Staram się być obiektywny niezależnie od tego czy dostaję wino w prezencie, czy uczestniczę w degustacji, czy też kupuję „za swoje”. Myślę, że zbyt wiele krytyki spadło na blogerów w tej sprawie. Zgadzam się jedynie z zarzutem dotyczącym nadreprezentacji win dyskontowych w winiarskiej blogosferze. Praca nad wyszukiwaniem i opisywaniem ciekawych win dostępnych w ofercie mniejszych importerów jeszcze przed nami, choć w ciągu ostatnich dwóch lat wiele zmieniło się na lepsze. Blogerzy coraz więcej podróżują, można powiedzieć, że się profesjonalizują.
Irek Wis (twórca blurppp.com, wyróżnionego tytułem Blog Roku 2014 – przyp. red.), który nie jest aż tak wielkim optymistą w tej sprawie, Pana blog akurat chwali. Czy winopisarstwo stanie się w przyszłości Pana zawodem?
Nie zamierzam totalnie zmieniać swojego życia zawodowego. Natomiast ewidentnie pisanie o winie sprawia mi coraz więcej radości, a że przy okazji bywa doceniane, zapewne chciałbym stawać się w tym coraz lepszy. I docierać do coraz większej liczby czytelników.
Jak? W porównaniu do blogosfery kulinarnej poczytność winiarskiej balansuje na granicy błędu statystycznego.
Zdarzyło mi się pisać teksty do prasy mainstreamowej, ale mam wrażenie, że media uważają wino za temat elitarny, zbyt trudny dla przeciętnego Kowalskiego. Do tego wciąż za mało się pisze, tłumaczy i wydaje dobrych książek o tej tematyce. Ostatnio trafiłem na świetną Natural Wine Isabelle Legeron, która dała mi nową perspektywę patrzenia na wino. Nie mamy polskiego wydania monumentalnego Wine Grapes, a Atlas Hugh Johnsona powinien być wydany w wersji zaktualizowanej.
Już widzę te kolejki oczekujące przed empikami…
No tak, to pozycje dla specjalistów. Ale śledząc rynek wydawniczy, nietrudno zauważyć, jaką popularnością cieszą się dziś poradniki napisane przez blogerki kulinarne czy modowe. Dlaczego nie spróbować w ten sposób popularyzować wiedzy o winie? Ciekawy kierunek zaproponował Marek Kondrat w swojej nowej książce, która nie tylko dzięki słynnemu nazwisku, ale również poprzez ciekawą formę wydawniczą może trafić do szerszej publiczności.
Na koniec proszę się wytłumaczyć z nazwy bloga. Bo nie tylko o enologię tu idzie.
„Eno, eno” było zawołaniem mojego dzieciństwa, stosowanym, by kogoś pochwalić, ale z ironicznym zabarwieniem: takie „fiu, fiu” po wrocławsku. W tym znaczeniu występuje tylko regionalnie, w pozostałej części kraju używany, by wyrazić powątpiewanie. Zatem moje „enoeno” to także wyraz pokory i dystansu wobec własnej twórczości. A że przy okazji wpada w ucho…