Przecież w każdym z nas drzemie odrobina mrocznej mocy!
Często próbuję odpowiedzieć sobie na odwieczne pytanie zadawane aktorowi – czym jest jego identyfikowanie się z kreowaną postacią. Moja odpowiedź brzmi krótko – niczym. Wiele zależy od skali naszej wyobraźni.
Czy grając psychopatycznego mordercę, muszę nocą wykradać się z domu na ulice mrokiem spowitego miasta i niczym Kuba Rozpruwacz poszukiwać ofiar, a co gorsza je mordować? Broń Boże! Wystarczy, że obudzimy się pewnego niedzielnego poranka… Przepraszam, nie obudzimy się, a obudzi nas ospała brzęcząca mucha, która właśnie wleciała do sypialni znad śmietnika i usiadła nam na nosie albo co gorsza na ustach. Odganiamy ją pełni nadziei, że uda nam się powrócić w objęcia królowej Mab, by dalej prowadzała nas po irracjonalnym, idealnym świecie snu. Niestety jej miejsce brutalnie, albo – jeśli ktoś woli – namolnie zajmuje owa nieustannie powracająca do naszego nosa posiadaczka błyszcząco zielonego odwłoka! Wstajemy z łóżka, żegnając się z królową. Najczęściej dzierżąc w dłoni kapeć, wyruszamy w pościg za natrętną udręką. Mucha oczywiście jest niezwykle cwana. Z nieprawdopodobną zręcznością i refleksem unika naszych ciosów. Bezczelnie siada w miejscach trudno dostępnych, abyśmy musieli z samego rana, półprzytomni, wspinać się po meblach i przewracać przedmioty użytkowe znajdujące się na drodze naszego pościgu. W końcu jednak jakimś cudem udaje nam się dopaść wrednego owada. Usiadł na podłodze, tępy naiwniak. Zadajemy skuteczny cios pantoflem! Ofiara ginie. Lecz nam nie dość. Zadajemy kilkanaście, może nawet kilkadziesiąt ciosów popartych przezwiskami i przekleństwami. Już dawno martwe ścierwo całkiem wkleiło się między klepki parkietu. Ale my dalej zadajemy kilkadziesiąt ciosów „nożem” naszej ofierze. Cóż się stało? Zbudziła się w nas bestia. Tu i teraz staliśmy się psychopatycznym mordercą, znęcającym się z ogromną satysfakcją nad truchłem ofiary. W każdym z nas drzemie odrobina mrocznej mocy! Drodzy, nie martwcie się jednak. Istnieje jeszcze druga strona naszej nieodgadnionej natury, ta naiwnie niewinna i przepełniona dobrocią.
Kiedy byłem młodym chłopakiem, poszedłem pierwszy raz samotnie na ryby nad jezioro. Zarzuciłem wędkę i po kilkunastu minutach oczekiwania – udało się. Spławik poszedł pod wodę. Zacząłem kręcić kołowrotkiem. Na końcu żyłki ujrzałem śliczną rybkę – chyba płotkę. Kiedy położyłem ją na trawie i zobaczyłem, że ma skaleczoną haczykiem „buzię”, pobiegłem po tatę, by uratował to nieszczęsne stworzenie. Po latach jednak często łapałem ryby i często je również potem spożywałem. Pyszne są na przykład okonie w maśle smażone na patelni na ognisku, nad samym jeziorem. Albo pstrągi nadziewane cytryną, koperkiem i czosnkiem, pieczone w przygasłym już lekko żarze. Ostatnio udało mi się przyrządzić wykwintne danie: sandacza w śmietanie. Dorodnego sandacza pozbawiłem łusek, pozostawiwszy lśniącą, gładką skórę, którą ponacinałem po obydwu stronach ryby. Przyprawiłem solą i pieprzem. W brytfance na rozgrzanym klarowanym maśle, obtoczywszy małą ilością mąki, obsmażyłem mięso tak, by się ładnie zrumieniło. Potem danie podlałem odrobiną białego wytrawnegookreślenie wina, w którym, teoretycznie, cały cukier na d... wina. Gdy odparowało, do potrawy dolałem sok ze świeżo wyciśniętej pomarańczy. Przykrytą brytfankę wstawiłem do rozgrzanego do około 180°C piekarnika. Po mniej więcej trzydziestu minutach, kiedy mięso oddało swój naturalny sos, a sok pomarańczowy z racji swej słodyczy lekko się skarmelizował, odstawiłem rybę na półmisek, a sos podlałem słodką trzydziestoprocentową śmietaną. Po podgrzaniu i wymieszaniu gęsty i puszysty sos wlałem na półmisek. Całość przyozdobiłem świeżym siekanym koperkiem. Gdy ujrzałem na stole efekt mojej pracy w towarzystwie schłodzonego Martín Códax AlbariñoAlbariño jest odmianą iberyjską, uważaną za szczep auto..., ponownie obudziła się we mnie bestia, a instynkt wygłodniałego łakomego zwierza dał o sobie znać! Źrenice zmniejszyły swą średnicę, ująłem nóż w dłoń i…