Jedli tłusto, pili tęgo, żyli krótko

Tak w jednym zdaniu można skwitować sposób na życie naszych przodków sprzed kilkuset lat.

Gorzej jednak, że ta recepta dietetyczna przetrwała i do naszych czasów. Sam wiem, jak trudno się wyrwać z tego staropolskiego obyczaju.

A był to obyczaj okrutny nadzwyczaj. Były w dawnej Polsce trzy słynne domy, które ludzie o słabym zdrowiu omijali nawet w dni postne: pałac Janusza księcia Sanguszki, ordynata ostrogskiego, siedziba Adama Małachowskiego, krajczego koronnego w Borowej Górze, oraz dwór kasztelana zawichostskiego  Borejki. Tam bowiem – post nie post – każdy przybysz bywał fetowany aż do upadłego. A zdarzały się i przypadki (wcale nierzadkie) zgonu biesiadnika.

Każda grupa społeczna, by nie używać marksowskiego określenia „klasa”, żywiła się inaczej. Wszyscy jednak starali się dorównać w obżarstwie arystokracji. Bogaci mieszczanie jadali nie gorzej niż szlachta, mogli nawet mieć bardziej urozmaicone menu, bo w mieście były szerokie możliwości zaopatrywania się w towary importowane. Mniej wprawdzie spożywali dziczyzny, bo nie polowali, ale zające i dzikie ptaszki mogli kupić na targach. Jedli dużo kupowanego mięsa, takiego jak wołowina, wieprzowina, prosięta, cielęcina, podroby cielęce i baranie. A w mieszczańskich  posesjach, na ogół z ogrodami, hodowano drób i świnie.

W domach magnackich i szlachty usiłującej aspirować do grupy możnych jadano cztery posiłki: śniadanie, często jeszcze w sypialni, posiłek południowy między 11 a 13, podwieczorek o 16–17 oraz obiad o 18–20. Pomiędzy posiłkami podawano drobne przekąski. Ubożsi jadali dwa posiłki: w południe i wieczorem.

Wodę pijano (jakże słusznie) incydentalnie, do gaszenia pragnienia używano piwa, które było napojem sycącym i pełnym witamin. Poważnym problemem stała się gorzałka, która dość szybko wyparła piwo. Pijaństwo było obyczajem powszechnym bez względu na status społeczny i zamożność. Przypadki śmierci z przepicia też nie należały do rzadkości.

I arystokraci, i zamożni szlachcicie jadali zbyt wiele i zbyt tłusto. Stąd liczne choroby układu krążenia, nadciśnienie, apopleksje (czyli wylewy i zawały), gościec i podagra, choroby wątroby, trzustki, nerek. Ubożsi natomiast jadali zbyt mało (albo wcale) nabiału, mięsa – stąd krzywice, anemie, wycieńczenie. Niewiele jadano owoców i warzyw – stąd awitaminozy.

Liczne zakaźne choroby, biegunki, choroby weneryczne i tak zwane „powietrze morowe” w XVI i XVII wieku trzebiły ludność pięknej i rozległej Polski. Zwłaszcza miasta były narażone na zarazy. Na przykład dżuma przenoszona była przez pchły pasożytujące zwykle na szczurach, a te gnieździły się właśnie w miastach, gdzie magazynowano zboża i tekstylia.

Nie znano leków na wiele dolegliwości, leczono więc tradycyjnie: pozostawiano delikwenta w łóżku, puszczano mu krew, chętnie dawano na przeczyszczenie. Czasem te metody przynosiły krótkotrwałą ulgę, zwłaszcza przejedzonym. Rosół, winonapój uzyskiwany na drodze całkowitej lub częściowej fer... (...), delikatny chleb, a czasem kieliszek wódki uzupełniały repertuar leków domowych. Ostre stany chorobowe nie trwały więc długo. Po krótkiej chorobie następował szybki zgon.

Średnią długość życia obliczano na 30 lat. A dziś…