Kolacja na cztery ręce

Zaleca się odczytanie tego felietonu przy dźwiękach „Wariacji Goldbergowskich” Jana Sebastiana Bacha lub „Mesjasza HWV 56: Alleluja” Jerzego Fryderyka Händla, popijając schłodzonym chablisBiałe wino francuskie AOC z Burgundii, produkowane wyłącz... (...), z miłości do którego słynął sam Jan Sebastian Bach.

Kolacja na cztery ręce 1, spotkanie dwóch wirtuozów muzyki. Urodzeni tego samego – 1685 – roku. Händel i Bach, światowej sławy kompozytor, którym zachwycała się cała Europa, i skromny kantor, pełen podziwu dla bogatszego rywala serwującego coraz to wykwintniejsze dania, mające tego drugiego upokorzyć, a może wywołać nawet zazdrość. Ten jednak świadom swych wartości, pokornie podejmuje wyzwanie.

Fot. Jacek TaranPasztet, pieczony kapłon, odrobina homara, kilka kotletów baranich, wina mozelskie, karczochy, marynowane borowiki, pieczareczki, duszone szparagi, szyneczka z odrobiną majonezu.

„Publiczność” pragnie przecież świeżej krwi – szyneczki i igrzysk, i to pilnie!

A przy „Alleluja” ludzie wstają z miejsc, taka ich ogarnia pobożność. Pojedynek dwóch mistrzów jak w kampanii, przekomarzających się o rację.

Chablis i ostrygi – dwa tuziny na śniadanie, trzy na obiad…. a Bach nie umie jeść ostryg, a to takie proste, wysysamy i już. Zupa by Händel, jeżeli kompozytorowi nie przychodzą już żadne nowe opery, niech przynajmniej komponuje zupy.

O, szampan.

A jakże otrzymać jakiś tytuł? Przyklęknąć, w rączkę pocałować, skomponować jakąś mszę schlebiającą elektorskiemu uchu. Dla dobra sztuki trzeba robić wszystko? Poprosić księcia o napisanie jakichś wierszy, by do nich skomponować jakiś utwór, operę, tylko po to, by książę zechciał wystawić ją w swoim teatrze?

Właśnie podano smaczne ślimaki gotowane w białym winie.

Rozmowy naszych wirtuozów ukazują determinację, opowiadają o woli przetrwania i ogromnej konkurencji. Walka o własne wartości lub bałwochwalcze służenie innym. Dobrze, że wynikiem takich potyczek w tym wyjątkowym przypadku stają się niekwestionowane arcydzieła. Ale to naprawdę wyjątkowy przypadek, prawie utopia. Takie talenty to wielka rzadkość. Mierne bowiem postępki rodzą miernotę!

Kolacja na cztery ręce, zjawisko dość podejrzane. Suto zakrapiane alkoholem. Wrażenie odnieść można, że takie spotkanie, do którego tak naprawdę nigdy nie doszło, obstawione było z pewnością intencjami równie fałszywymi, jak znane nam zjawisko czterech rąk. Wypadałoby uciec gdzieś, zaszyć się i żywić korzonkami. Ale jakże to tak umykać, ręce umywać, w asekuranta się zmieniać. Jeśli my nie, to inni i tak obstawią swoje tak. Ale takie tak, na jakie my nie! Na cztery ręce? Na to my nie! Więc my uczyńmy nasze tak, by innym zostało już marne nie. Żywić się korzonkami w ten czas? No nie. Więc tak! Jednak jakiś posiłek wykwintny, którego nie dałoby się oszukańczo „poprawić” – bo nie da się poprawić czegoś już wielce wartościowego, uznanego przez bardzo wielu. Tak, Händlowskie ostrygi sprawiają takie wrażenie. Na czysto, bezbarwnie, dwiema rękami jedynie. Spożywa się je bardzo na świeżo, koniecznie żywcem. Takie, jakimi je natura – nasza nieskorumpowana, absolutnie naturalna – częstuje. Podane na kruszonym lodzie, by zatrzymać świeżość i przedłużyć chłód, zbliżony do chłodu ich naturalnego środowiska – oceanu. Oceanu obiektywnego, bezwzględnego, tak silnego, że z nikim się nie musi układać. Zajmującego większą część naszej planety, stanowiącego tę obiektywną właśnie większość. Słusznie więc ukoronowanego wieńcem lodowców z dziewiczym, niczym nieskalanym bezkresem skondensowanej zamarzniętej czystości. Z niej czasem uszczknąć pragniemy białych skał drobiny i za horrendalne sumy podajemy uszlachetnione nimi drinki. Istnieją oczywiście dziesiątki sposobów mącenia wyrazistości w przyrządzaniu ostryg. Można je gotować, obsmażać w panierce, zapiekać z kilkoma gatunkami serów, prażyć w sosach śmietanowych w posypce z bułki tartej. Dla mnie jednak najszlachetniej podać należy owe mięczaki z gromady małży niskoskrzelnych z rzędu ostreoid, rodziny ostryg jadalnych, ostryżyc amerykańskich czy ostryżyc japońskich na surowo, pokropione obficie sokiem z cytryny albo z łyżeczką śmietany zabarwionej szczyptą kawioru, również z dodatkiem – tym razem niewielkim – wspomnianej cytryny.

By chłód trwał niezmiennie podczas degustacji, w upalne nadchodzące lato, schłodzonym napojem Bacha należy popijać. By ideał spotkał się z ideałem. By do zgrzytu nie doszło. Dość bowiem kłótni, przezwisk, inwektyw, donosów i spekulacji. Dość już!

1 Inspiracja – sztuka
Kolacja na cztery ręce
(oryg. Mögliche Begegnung) Paula Barza.