Wyjazdy enoturystyczne, w przeciwieństwie do innych form uprawiania turystyki, charakteryzują się tym, że ich uczestnicy – dzięki silnej potrzebie eksploracji nowo odwiedzanych regionów winiarskich – prędzej czy później trafiają do miejsc, których przeciętny turysta nie będzie mógł zobaczyć.
Na trasie wycieczki Argentyna – Urugwaj – Chile takich miejsc są setki.
Wyruszyliśmy w naszą podróż po Ameryce Południowej, lądując na lotnisku w Argentynie. Dalszymi celami będą Urugwaj i Chile. Wszystkie te kraje to symbole kontynentu. I w sensie winiarskim, i kulturowym.
Boskie Buenos
Buenos Aires mimo swego chwilowego zubożenia wywołanego ostatnim kryzysem gospodarczym pozostaje wciąż miastem niezwykłym. Jest to wielka aglomeracja skupiająca prawie 12 milionów zróżnicowanych i etnicznie, i kulturowo mieszkańców.
Pamiętam z naszej ostatniej wyprawy do Ameryki Południowej, że mimo trudów wielu godzin lotu tylko chwilę spędziłem w hotelu, by natychmiast zamienić odpoczynek i przystosowanie się do zmiany czasu na pierwszy wypad do miasta. Poszliśmy na Florydę – handlowo-turystyczną ulicę – gdzie w gąszczu sklepów i restauracyjek staraliśmy się wyłowić miejsce na obiad.
Trafiliśmy w dziesiątkę. Znaleźliśmy małą knajpkę, w jednym z pasaży, na piętrze – z widokiem na kolorową handlową aleję. Zamówiliśmy to, co polecała kelnerka – śniadej karnacji młoda dziewczyna – oczywiście wołowinę z gotowanymi warzywami. Do tego butelkatyp butelek o różnym kształcie, pojemności i kolorze, pr... wina. Nie chcieliśmy się napychać, więc wybraliśmy raczej skromne porcje, które i tak okazały się nie do przejedzenia.
Takiej wołowiny, przygotowanej w postaci kruchych, lekko krwistych befsztyków, jeszcze nigdy nie próbowaliśmy. Delikatne, choć grube mięso, aromatyczne, doskonale wysmażone z niewielkim dodatkiem przypraw. Nasze humory dodatkowo poprawił rachunek – zapłaciliśmy około piętnastu złotych na osobę.
Uderza w Buenos kontrast pomiędzy raczej biedną, południową częścią miasta i znacznie bogatszą, lepiej rozbudowaną częścią północną. Niemal wszędzie widać niezwykłe przywiązanie budowniczych do detali i szczegółów architektonicznych. Każde drzwi, portal, okno czy fasada różnią się – także we współcześnie stawianych budynkach.
Warto odwiedzić jeden z najstarszych placów w Buenos – Plaza del Mayo wraz z Catedral Metropolitana de Buenos Aires, w której znajduje się mauzoleum José de San Martina – bohatera narodowego Argentyny, ale także Chile i Peru, który na początku XIX wieku wywalczył dla tych krajów niezależność od Hiszpanii.
Na tym placu znajduje się także jeden z najsłynniejszych balkonów Ameryki Południowej, w Casa Rosada, z którego Eva Peron, argentyńska lewicowa sufrażystka, pozdrawiała tłumy zwolenników propagowanych przez siebie pseudolewicowych idei. Na tym także balkonie Evita-Madonna wyśpiewała wspaniałe Don’t Cry for Me Argentina…, co i naszą grupę zainspirowało do powtórzenia tego wydarzenia.
Tango – przejmujący taniec miłości
Czym jest argentyńskie tango? Przystojni tancerze i smukłe, sprężyście poruszające się kobiety. A wszystko po to, aby oczarować widzów zmysłowym, gorącym pokazem najwyższego tanecznego kunsztu. Oprawa muzyczna to najczęściej kwartet o charakterystycznym dla klasycznego tanga brzmieniu – kontrabas, bandeon, skrzypce i pianino. I jeszcze przejmująco prawdziwy w smutku canzonista, zbierający burzę oklasków po każdym zakończonym utworze.
Choć pokazy takie były przedsięwzięciem komercyjnym, zawsze miałem wrażenie, że artyści przeżywają taniec wewnątrz swoich wirujących zmysłowo ciał, nie dla przyjemności widzów, ale dla osobistej radości płynącej z miłosnych przeżyć wyrażanych tańcem.
Argentyna zaskakuje też Europejczyków prozaicznymi detalami. Wędrując po ulicach miasta, miałem wrażenie, że jedynym naprawdę respektowanym przepisem ruchu drogowego w Buenos jest kolor świateł semaforów ulicznych – a pozostałe to… wolna amerykanka.
Jednymi z najpiękniejszych pamiątek, jakie można przywieźć z Argentyny, są przedmioty wykonane z endemicznie występującego tutaj kruszcu, którym jest szlachetny kamień o różowym odcieniu – rodocrosita.
Urugwaj – kraj na przekór
Dlaczego na przekór? Bo losy jego powstania, skądinąd bardzo ciekawe, związane są z wydarzeniami, które wymusiły powstanie państwa neutralnego. Można rzec, że Urugwaj został stworzony wbrew odwiecznie zwaśnionym, dziewiętnastowiecznym potęgom militarnym – postportugalskiej Brazylii i posthiszpańskiej Argentyny.
Pamiętam dość mizerne wrażenie, jakie zrobił na mnie w pierwszym momencie maleńki port w Colonia del Sacramento. Przypłynęliśmy tutaj z olbrzymiego Buenos, a Colonia to urocze, ale maleńkie urugwajskie miasteczko, które kiedyś spełniało ważną militarną rolę, broniąc ujścia La Platy, najważniejszej strategicznie rzeki Ameryki Południowej. Było ważnym portem wojskowym, posiadało wspaniałe mury obronne, których fragment przetrwał do dzisiaj.
Było też świadkiem największych aktów przemytu dóbr z nowego kontynentu do Europy. Architektura do dziś przypomina o burzliwych losach tego miejsca, gdy w latach zawieruchy kolonialnej przechodziło z rąk Hiszpanów pod panowanie Portugalczyków i na odwrót.
Wewnątrz miasta stoi jeden z najstarszych kościołów katolickich w Urugwaju, z piękną, górującą nad tą częścią miasta wieżą dzwonną. Miasteczko jest teraz portem turystycznym, do którego najczęściej zawijają statki z Argentyny, posiada wspaniałą przystań jachtową, a w niej wykwintną restauracyjkę, której właścicielem i szefem kuchni jest znany z kilku wizyt w Polsce wesoły i serdeczny Alvaro Ravera.
Alvaro, z którym przygotowywaliśmy kilkakrotnie w Polsce dni kultury i kuchni urugwajskiej, serdecznie ugościł nas przygotowanymi przez siebie przekąskami. Jedną z najciekawszych były kanapeczki ze świeżymi gambas. W tym miejscu nastąpiło nasze pierwsze spotkanie z urugwajskim winem; podano nam numer jeden w Urugwaju wśród win białych – Sauvignon Blancjedna z najbardziej rozpowszechnionych na świecie białych ... Castel Pujol. Aromat i smak tego wina powalił nas. Bukiet owoców cytrusowych, kwiatów, pełnia smaku, a jednocześnie lekkość powodują, że ma ono niezwykłą moc wprawiania w dobry humor.
Droga do Montevideo jest prosta po horyzont. Główna jej część to aleja palm i drzew eukaliptusowych tworzących ścianę po prawej i lewej stronie jezdni. Urugwaj jest krajem słabo zasiedlonym – na powierzchni 176 tysięcy km kw. mieszka niecałe 3 miliony ludzi, z czego połowa w Montevideo. Na pozostałą część kraju, wielkości połowy Polski, przypada więc tylu ludzi, ilu mieszka w Krakowie i Poznaniu razem wziętych.
W Urugwaju odwiedziliśmy wiele winiarni. Byliśmy na południu w winnicach Ariano Hermanos, kilka dni spędziliśmy w winnicach Carrau Pujol na południu i na północy kraju, w regionie Riviera, zwiedziliśmy także winnice i winiarnię Toscanini.
Chile – Andy i Pacyfik
Już sam przelot zrobił na nas wrażenie. Andy z góry. Wyższe partie gór spowite śniegiem, niższe skrzą się w słońcu miedzią i żelazem.
Na pierwszy rzut oka widać, że Chile jest gigantem wśród państw tej części świata. Nowoczesne samochody, rozbudowany port lotniczy, wiele rozpoczętych inwestycji, nowoczesne budowle i odnowione zabytki świadczą o dobrej sytuacji ekonomicznej tego państwa. Chile liczy około 16 milionów mieszkańców, a gospodarka opiera się głównie na kopalniach miedzi – prawie połowa eksportu. Wielką część produkcji rolnej i eksportu stanowią wina – winnice to najczęściej spotykany element krajobrazu.
Ciekawostką jest, że państwo to uzyskało niepodległość od Hiszpanii, stając w obronie… jej króla Ferdynanda zdetronizowanego przez brata Napoleona Bonapartego, Józefa. Korzystając z tego wydarzenia, Chile ogłosiło się autonomicznym państwem w imieniu pozbawionego władzy monarchy, a wkrótce, po wojnie z… Hiszpanami usiłującymi przywrócić władzę metropolii po upadku cesarza Francuzów, ogłosiło w roku 1818 niepodległość jako republika.
W tej chwili, dzięki skutecznym ekonomicznie posunięciom rządów ostatnich 30 lat, Chile przeżywa rozkwit. Stolica, czyli Santiago de Chile to wielkie ponadpięciomilionowe miasto. Warto zobaczyć jego panoramę z jednego ze wzgórz otaczających tę aglomerację. Niezliczona liczba domów, wieżowców, banków, obiektów sportowych, a wszystko zbudowane na terenie potężnej doliny – otoczone wysokimi od pięciu do siedmiu tysięcy metrów górami!
Z rzeczy niezwykłych – w Chile funkcjonuje język hiszpański w wydaniu chilijskim, ale w zależności od stanu społecznego przybiera on charakterystyczną manierę. Np. klasa średnia powie o swoim kraju najbardziej hiszpańsko „czile”, klasa najbiedniejsza będzie używać zmiękczeń i rozwleczeń typu „szile”, klasa najbogatsza zaś będzie to samo słowo wypowiadać w sposób najbardziej dystyngowany i kanciasty – „tile”.
Różnice klasowe występują tutaj zresztą nie tylko ze względu na stan posiadania, ale także wynikają z pochodzenie mieszkańców. Mieszkają tutaj bowiem potomkowie Indian, którzy przywędrowali z północy – Inkowie. Są potomkowie rdzennej ludności z południa – Indianie Mapuche, inaczej Araukanie (to plemię, które nigdy nie poddało się konkwistadorom). I oczywiście biali dziedzice dobrodziejstw hiszpańskiej konkwisty, mający korzenie w Starym Świecie
Viña La Rosa
Do bodegi Viña la Rosa zawiózł nas Raul. Jego przodkiem był z pewnością jakiś bohaterski indiański wojownik (świadczyłyby o tym nie tylko rysy twarzy, ale także buńczuczne zachowanie na drodze). Całe 250 kilometrów na południe kraju jechaliśmy jedną z największych arterii komunikacyjnych na świecie, autostradą północ-południe.
Najciekawsze winnice Viña La Rosa, oddalone jakieś 35 km od bodegi, noszą nazwę Palmería. Z głównej drogi skręca się w stronę gór, później trzeba się przebić piaszczystymi szlakami przez porośnięte roślinnością pagórki. Można się tam poruszać jedynie samochodami terenowymi.
Palmería, czyli palmiarnia, jest miejscem osobliwym. Rosną tam setki wysokich, starych palm, których wiek może sięgać nawet 500 lat. A wśród nich soczyście zielone drzewa i krzewy w pełnym rozkwicie.
Po wdrapaniu się na zbocza tej doliny, jawi się przed przyjezdnym przepiękny widok. Góry jak okiem sięgnąć, w całej dolinie zupełnie pusto, słychać tylko odgłosy ptaków, zwierząt i wiatru.
Cała dolina wraz z oglądanymi przez nas górami należy do rodzinny Ossa, właścicieli Viña La Rosa. A przecież właśnie tak niektórzy z nas wyobrażali sobie dotąd Eden. Nasze serca zostały zdobyte na zawsze.