Kto kochał herbatę?

Zaledwie u progu XVII stulecia dotarła do Europy za sprawą jezuickich misjonarzy. Nowy napój od razu zyskał gorących zwolenników, jak i przeciwników. Jako pierwsi znaleźli się pod jej urokiem przedstawiciele narodów żeglarzy – Holendrzy i Brytyjczycy.

 

Niektórzy używali jej, by złagodzić dolegliwości trawienne, rozproszyć złe nastroje, przy przeziębieniu i kaszlu. Cieszyła się też sławą napoju długowieczności – szczególnie w Wielkiej Brytanii, gdzie w XIX stuleciu czasopisma donosiły o 107-letniej pani Mary Noble, która „od 65 lat pije głównie herbatę, a jej zdrowie i kondycja są tak dobre, że porusza się bez laski”.
Premier, który uwielbiał zapach bergamotki
Jeśli wierzyć angielskim biografom, wielu sławnych Brytyjczyków nie wyobrażało sobie życia bez wielu filiżanek herbaty każdego dnia.
Łysiejący, angielski gentleman o nobliwych bokobrodach i inteligentnej wrażliwej twarzy, którego wizerunek widnieje od 180 lat z górą na puszkach herbaty Earl Grey – to lord Charles Grey, premier brytyjski w latach 1830–1834. Ten arystokratyczny polityk wprowadził modę na picie mieszanek czarnych chińskich herbat aromatyzowanych bergamotką.
Podawano ten napój na wszystkich spotkaniach w jego londyńskiej rezydencji. Wielu cudzoziemskich dyplomatów rezydujących w jego czasach w Londynie, polubiło earl grey tea i rozpowszechniło modę na picie tej właśnie mieszanki w ojczystych krajach. Tak smak mieszanki herbat z bergamotką poznali Niemcy, Skandynawowie, mieszkańcy imperium austriackiego i Rosjanie… Ci ostatni zresztą rychło w niej zagustowali.
Historia osieroconego chłopca i 3 tysiące filiżanek herbaty
Około połowy XIX stulecia najpopularniejszym angielskim powieściopisarzem był Charles Dickens. Jego obyczajowe opowieści z wątkiem romansowym cieszyły się na wyspach oszałamiającym powodzeniem, a ukazanie się kolejnego tomu było czytelniczym świętem…
Gazety zamieszczały później obszerne wywiady z londyńskim literatem, wiele miejsca poświęcając warunkom i okolicznościom tworzenia kolejnego dzieła.
Otóż – jak donosił literacki dodatek do „Timesa” – Charles Dickens, gdy pisał „Davida Copperfielda”, historię osieroconego chłopca, który mimo wszelkich przeciwności losu zajmuje należne mu miejsce w społeczeństwie i poślubia nieosiągalną z początku ukochaną – wypił ponad 3 tysiące filiżanek czarnej herbaty… , no, cóż rękopis liczył ponad 2 tysiące stron.
Pisał zwykle od późnego wieczora do świtu, a kolejne filiżanki gorącego napoju orzeźwiały go, odpędzały senność i rozgrzewały.
Preferował na zmianę wędzoną herbatę lapsang souchong i orange pekoe. Pierwszą pijał z mlekiem, bez cukru, drugą – przegryzał ćwiartkami pomarańczy. Jego służący dbał, aby nocą zawsze na bocznym stoliku w gabinecie pisarza stał otulony w pluszowy kaptur dzban gorącej wody i dwa czajniki z różnymi gatunkami herbaty. A także talerz słonych ciasteczek i taca pełna cząstek pomarańczy.
Po tym wywiadzie dla „Timesa” Dickens otrzymał oryginalny prezent. Anonimowe (i chyba majętne) grono miłośników jego powieści zamówiło w wytwórni porcelany Wedgwooda komplet do herbaty, składający się z dwóch czajników, dwóch filiżanek, dzbana na wodę, dzbanuszka do mleka i cukiernicy oraz dużej tacy, tudzież dwóch talerzy na ciastka i owoce. Wszystko ozdobione scenami z powieści, a także widokami Londynu i angielskiej prowincji, gdzie toczy się akcja „Davida Copperfielda”.
Angielskie obyczaje herbaciane
Zarówno pamiętnikarze, jak i autorzy podręczników savoir-vivre’u wydawanych na przestrzeni ostatnich dwóch stuleci, wiele miejsca poświęcają wszystkiemu, co z piciem herbaty się wiąże. Również wielości przekąsek podawanych do herbaty. A rzeczywiście jest z czego wybierać. Szczególnie, gdy herbatę serwuje się o piątej popołudniu – małe kanapki z okrojonego ze skórki chleba z ogórkiem lub pastą jajeczną. Gorące placuszki obficie polane masłem, ciepłe bułeczki, wielość ciasteczek o różnych kształtach – precelków, rożków, babeczek. Czyż można wyobrazić sobie milszy poczęstunek?
Zaproszenie na herbatę było niezobowiązującą formą towarzyskich kontaktów. Nie obowiązywał wówczas oficjalny strój, można było pojawić się z dorastającym dzieckiem – zwykle córką nie bywającą jeszcze w towarzystwie, czy nawet – co w Wielkiej Brytanii nikogo nie dziwiło – ulubionym pieskiem.
Podobno w latach 20. minionego stulecia na popołudniowych herbatkach u księżnej Yorku Elżbiety (później zwana Królową-Matką) wokół stolików biegały rozbrykane welsh-corgi, a dwie księżniczki Elżbieta (obecna Elżbieta II) i Małgorzata podkarmiały je kanapkami i ciasteczkami z tacek.
Niektórzy dyplomaci krytykowali ten swobodny styl księżnej Yorku, uważając, że dziewczynki nie otrzymują wychowania właściwego ich środowisku. Odwrotnie niż angielscy goście księżnej, którzy doskonale się czuli, popijając herbatę wśród biegających dzieci i domagających się poczęstunku psów.
Modę na angielskie podwieczorki z herbatą i garniturem przysmaków podtrzymują od dwustu z górą lat angielskie hotele z tradycjami w rodzaju Claridge’a czy kilku innych bastionów „starej, dobrej Anglii”. Przyciąga to cudzoziemców z Amerykanami na czele, którzy o piątej po południu tłumnie przychodzą do hotelowych restauracji, aby odprężyć się wśród aromatów dobrej herbaty, delektując się smakiem kanapek i ciasteczek, słuchając klasycznych melodii z operetek Gilberta i Sullivana.
Twierdzą oni, że w tych miejscach mieszka jeszcze duch „starej, dobrej Anglii”, jak z powieści Dickensa czy romansów Jane Austen – zresztą często opisującej na kartach swych książek spotkania przy herbacie.
Niektórzy używali jej, by złagodzić dolegliwości trawienne, rozproszyć złe nastroje, przy przeziębieniu i kaszlu. Cieszyła się też sławą napoju długowieczności – szczególnie w Wielkiej Brytanii, gdzie w XIX stuleciu czasopisma donosiły o 107-letniej pani Mary Noble, która „od 65 lat pije głównie herbatę, a jej zdrowie i kondycja są tak dobre, że porusza się bez laski”.
Premier, który uwielbiał zapach bergamotki
Jeśli wierzyć angielskim biografom, wielu sławnych Brytyjczyków nie wyobrażało sobie życia bez wielu filiżanek herbaty każdego dnia.
Łysiejący, angielski gentleman o nobliwych bokobrodach i inteligentnej wrażliwej twarzy, którego wizerunek widnieje od 180 lat z górą na puszkach herbaty Earl Grey – to lord Charles Grey, premier brytyjski w latach 1830–1834. Ten arystokratyczny polityk wprowadził modę na picie mieszanek czarnych chińskich herbat aromatyzowanych bergamotką.
Podawano ten napój na wszystkich spotkaniach w jego londyńskiej rezydencji. Wielu cudzoziemskich dyplomatów rezydujących w jego czasach w Londynie, polubiło earl grey tea i rozpowszechniło modę na picie tej właśnie mieszanki w ojczystych krajach. Tak smak mieszanki herbat z bergamotką poznali Niemcy, Skandynawowie, mieszkańcy imperium austriackiego i Rosjanie… Ci ostatni zresztą rychło w niej zagustowali.
Historia osieroconego chłopca i 3 tysiące filiżanek herbaty
Około połowy XIX stulecia najpopularniejszym angielskim powieściopisarzem był Charles Dickens. Jego obyczajowe opowieści z wątkiem romansowym cieszyły się na wyspach oszałamiającym powodzeniem, a ukazanie się kolejnego tomu było czytelniczym świętem…
Gazety zamieszczały później obszerne wywiady z londyńskim literatem, wiele miejsca poświęcając warunkom i okolicznościom tworzenia kolejnego dzieła.
Otóż – jak donosił literacki dodatek do „Timesa” – Charles Dickens, gdy pisał „Davida Copperfielda”, historię osieroconego chłopca, który mimo wszelkich przeciwności losu zajmuje należne mu miejsce w społeczeństwie i poślubia nieosiągalną z początku ukochaną – wypił ponad 3 tysiące filiżanek czarnej herbaty… , no, cóż rękopis liczył ponad 2 tysiące stron.
Pisał zwykle od późnego wieczora do świtu, a kolejne filiżanki gorącego napoju orzeźwiały go, odpędzały senność i rozgrzewały.
Preferował na zmianę wędzoną herbatę lapsang souchong i orange pekoe. Pierwszą pijał z mlekiem, bez cukru, drugą – przegryzał ćwiartkami pomarańczy. Jego służący dbał, aby nocą zawsze na bocznym stoliku w gabinecie pisarza stał otulony w pluszowy kaptur dzban gorącej wody i dwa czajniki z różnymi gatunkami herbaty. A także talerz słonych ciasteczek i taca pełna cząstek pomarańczy.
Po tym wywiadzie dla „Timesa” Dickens otrzymał oryginalny prezent. Anonimowe (i chyba majętne) grono miłośników jego powieści zamówiło w wytwórni porcelany Wedgwooda komplet do herbaty, składający się z dwóch czajników, dwóch filiżanek, dzbana na wodę, dzbanuszka do mleka i cukiernicy oraz dużej tacy, tudzież dwóch talerzy na ciastka i owoce. Wszystko ozdobione scenami z powieści, a także widokami Londynu i angielskiej prowincji, gdzie toczy się akcja „Davida Copperfielda”.
Angielskie obyczaje herbaciane
Zarówno pamiętnikarze, jak i autorzy podręczników savoir-vivre’u wydawanych na przestrzeni ostatnich dwóch stuleci, wiele miejsca poświęcają wszystkiemu, co z piciem herbaty się wiąże. Również wielości przekąsek podawanych do herbaty. A rzeczywiście jest z czego wybierać. Szczególnie, gdy herbatę serwuje się o piątej popołudniu – małe kanapki z okrojonego ze skórki chleba z ogórkiem lub pastą jajeczną. Gorące placuszki obficie polane masłem, ciepłe bułeczki, wielość ciasteczek o różnych kształtach – precelków, rożków, babeczek. Czyż można wyobrazić sobie milszy poczęstunek?
Zaproszenie na herbatę było niezobowiązującą formą towarzyskich kontaktów. Nie obowiązywał wówczas oficjalny strój, można było pojawić się z dorastającym dzieckiem – zwykle córką nie bywającą jeszcze w towarzystwie, czy nawet – co w Wielkiej Brytanii nikogo nie dziwiło – ulubionym pieskiem.
Podobno w latach 20. minionego stulecia na popołudniowych herbatkach u księżnej Yorku Elżbiety (później zwana Królową-Matką) wokół stolików biegały rozbrykane welsh-corgi, a dwie księżniczki Elżbieta (obecna Elżbieta II) i Małgorzata podkarmiały je kanapkami i ciasteczkami z tacek.
Niektórzy dyplomaci krytykowali ten swobodny styl księżnej Yorku, uważając, że dziewczynki nie otrzymują wychowania właściwego ich środowisku. Odwrotnie niż angielscy goście księżnej, którzy doskonale się czuli, popijając herbatę wśród biegających dzieci i domagających się poczęstunku psów.
Modę na angielskie podwieczorki z herbatą i garniturem przysmaków podtrzymują od dwustu z górą lat angielskie hotele z tradycjami w rodzaju Claridge’a czy kilku innych bastionów „starej, dobrej Anglii”. Przyciąga to cudzoziemców z Amerykanami na czele, którzy o piątej po południu tłumnie przychodzą do hotelowych restauracji, aby odprężyć się wśród aromatów dobrej herbaty, delektując się smakiem kanapek i ciasteczek, słuchając klasycznych melodii z operetek Gilberta i Sullivana.
Twierdzą oni, że w tych miejscach mieszka jeszcze duch „starej, dobrej Anglii”, jak z powieści Dickensa czy romansów Jane Austen – zresztą często opisującej na kartach swych książek spotkania przy herbacie.

 

 

We Francji nie od razu podbiła serca pijących – była raczej napojem snobistycznym, podawanym przez wytworne damy w salonach, towarzyszyła literackim dyskusjom, muzycznym popisom, spotkaniom w wielkim świecie.

Niektórzy używali jej, by złagodzić dolegliwości trawienne, rozproszyć złe nastroje, przy przeziębieniu i kaszlu. Cieszyła się też sławą napoju długowieczności – szczególnie w Wielkiej Brytanii, gdzie w XIX stuleciu czasopisma donosiły o 107-letniej pani Mary Noble, która „od 65 lat pije głównie herbatę, a jej zdrowie i kondycja są tak dobre, że porusza się bez laski”.

Premier i bergamotka

Jeśli wierzyć angielskim biografom, wielu sławnych Brytyjczyków nie wyobrażało sobie życia bez wielu filiżanek herbaty każdego dnia.

Łysiejący, angielski gentleman o nobliwych bokobrodach i inteligentnej wrażliwej twarzy, którego wizerunek widnieje od 180 lat z górą na puszkach herbaty Earl Grey – to lord Charles Grey, premier brytyjski w latach 1830–1834. Ten arystokratyczny polityk wprowadził modę na picie mieszanek czarnych chińskich herbat aromatyzowanych bergamotką.

Podawano ten napój na wszystkich spotkaniach w jego londyńskiej rezydencji. Wielu cudzoziemskich dyplomatów rezydujących w jego czasach w Londynie, polubiło earl grey tea i rozpowszechniło modę na picie tej właśnie mieszanki w ojczystych krajach. Tak smak mieszanki herbat z bergamotką poznali Niemcy, Skandynawowie, mieszkańcy imperium austriackiego i Rosjanie… Ci ostatni zresztą rychło w niej zagustowali.

Trzy tysiące filiżanek

Około połowy XIX stulecia najpopularniejszym angielskim powieściopisarzem był Charles Dickens. Jego obyczajowe opowieści z wątkiem romansowym cieszyły się na wyspach oszałamiającym powodzeniem, a ukazanie się kolejnego tomu było czytelniczym świętem…

Gazety zamieszczały później obszerne wywiady z londyńskim literatem, wiele miejsca poświęcając warunkom i okolicznościom tworzenia kolejnego dzieła.

Otóż – jak donosił literacki dodatek do „Timesa” – Charles Dickens, gdy pisał „Davida Copperfielda”, historię osieroconego chłopca, który mimo wszelkich przeciwności losu zajmuje należne mu miejsce w społeczeństwie i poślubia nieosiągalną z początku ukochaną – wypił ponad 3 tysiące filiżanek czarnej herbaty… , no, cóż rękopis liczył ponad 2 tysiące stron.

Pisał zwykle od późnego wieczora do świtu, a kolejne filiżanki gorącego napoju orzeźwiały go, odpędzały senność i rozgrzewały.

Preferował na zmianę wędzoną herbatę lapsang souchong i orange pekoe. Pierwszą pijał z mlekiem, bez cukru, drugą – przegryzał ćwiartkami pomarańczy. Jego służący dbał, aby nocą zawsze na bocznym stoliku w gabinecie pisarza stał otulony w pluszowy kaptur dzban gorącej wody i dwa czajniki z różnymi gatunkami herbaty. A także talerz słonych ciasteczek i taca pełna cząstek pomarańczy.

Po tym wywiadzie dla „Timesa” Dickens otrzymał oryginalny prezent. Anonimowe (i chyba majętne) grono miłośników jego powieści zamówiło w wytwórni porcelany Wedgwooda komplet do herbaty, składający się z dwóch czajników, dwóch filiżanek, dzbana na wodę, dzbanuszka do mleka i cukiernicy oraz dużej tacy, tudzież dwóch talerzy na ciastka i owoce. Wszystko ozdobione scenami z powieści, a także widokami Londynu i angielskiej prowincji, gdzie toczy się akcja „Davida Copperfielda”.

Obyczaje herbaciane

Zarówno pamiętnikarze, jak i autorzy podręczników savoir-vivre’u wydawanych na przestrzeni ostatnich dwóch stuleci, wiele miejsca poświęcają wszystkiemu, co z piciem herbaty się wiąże. Również wielości przekąsek podawanych do herbaty. A rzeczywiście jest z czego wybierać. Szczególnie, gdy herbatę serwuje się o piątej popołudniu – małe kanapki z okrojonego ze skórki chleba z ogórkiem lub pastą jajeczną. Gorące placuszki obficie polane masłem, ciepłe bułeczki, wielość ciasteczek o różnych kształtach – precelków, rożków, babeczek. Czyż można wyobrazić sobie milszy poczęstunek?

Zaproszenie na herbatę było niezobowiązującą formą towarzyskich kontaktów. Nie obowiązywał wówczas oficjalny strój, można było pojawić się z dorastającym dzieckiem – zwykle córką nie bywającą jeszcze w towarzystwie, czy nawet – co w Wielkiej Brytanii nikogo nie dziwiło – ulubionym pieskiem.

Podobno w latach 20. minionego stulecia na popołudniowych herbatkach u księżnej Yorku Elżbiety (później zwana Królową-Matką) wokół stolików biegały rozbrykane welsh-corgi, a dwie księżniczki Elżbieta (obecna Elżbieta II) i Małgorzata podkarmiały je kanapkami i ciasteczkami z tacek. 

Niektórzy dyplomaci krytykowali ten swobodny styl księżnej Yorku, uważając, że dziewczynki nie otrzymują wychowania właściwego ich środowisku. Odwrotnie niż angielscy goście księżnej, którzy doskonale się czuli, popijając herbatę wśród biegających dzieci i domagających się poczęstunku psów.

Modę na angielskie podwieczorki z herbatą i garniturem przysmaków podtrzymują od dwustu z górą lat angielskie hotele z tradycjami w rodzaju Claridge’a czy kilku innych bastionów „starej, dobrej Anglii”. Przyciąga to cudzoziemców z Amerykanami na czele, którzy o piątej po południu tłumnie przychodzą do hotelowych restauracji, aby odprężyć się wśród aromatów dobrej herbaty, delektując się smakiem kanapek i ciasteczek, słuchając klasycznych melodii z operetek Gilberta i Sullivana.

Twierdzą oni, że w tych miejscach mieszka jeszcze duch „starej, dobrej Anglii”, jak z powieści Dickensa czy romansów Jane Austen – zresztą często opisującej na kartach swych książek spotkania przy herbacie.