Co dolega człowiekowi w chorobie? Przede wszystkim ogólny smutek i osowiałość. W naszych trudnych socjalnie czasach wywołane głównie niepewnym serwisem medycznym. Bo, niby źle się czuję – ale co pomyśli lekarz? A o pracowniku pogotowia ratunkowego nawet strach wzmiankować.
Wnioskujemy więc na podstawie własnych, niepokojących objawów, jak sobie pomóc. Znajdujemy w czeluściach szafek zapomniane pigułki i syropy. Ustalamy dawki, określamy czas podawania. Spekulujemy, ryzykujemy – ale mamy nadzieje, że wyjdziemy obronną ręką z choroby.
Zwłaszcza że w perspektywie przed nami wiele spotkań towarzyskich. A to ostatki, to znów jakiś sylwester czy Zofii imieniny. Barwnie, obiecująco – a znając nasze towarzystwo – winnie.
Choć twarde oddzielanie alkoholu od antybiotyków czy innych środków medycznych nie jest już aż tak żelazną zasadą, jak drzewiej bywało – to jednak wciąż takim duetom towarzyszy strach. Liczymy dni, sprawdzamy, kiedy odstawienie przyjmowanego specyfiku zaowocuje straszliwą chorobą – a kiedy wyjdziemy z tego oddzielenia obronną ręką. I czasem z obliczeń wchodzi nam jasno, że nijak nie możemy rozpocząć terapii. Bo terminy nam kolidują.
A tu właśnie przyjaciel wrócił z Włoch i ma u siebie takie butelkityp butelek o różnym kształcie, pojemności i kolorze, pr..., że ho, ho! Teraz podzieli się nimi, ale za tydzień – znając przyjaciela – już nic z nich nie zostanie. Osuszy je wraz ze zdrową częścią towarzystwa do ostatniej kropelki. Podobnie ci, co byli w Egerze i Bordeaux…
Nijak więc chorować. Zaciskamy – z reguły – zęby, staramy się kichać dyskretnie. I coraz mocniej wierzymy w aseptyczne właściwości wina. A wiara, proszę Państwa, czyni cuda. Więc – w ten ryzykowny czas – wznieśmy toast. Na zdrowie!