Latający Francuz

Czy możliwe, by jeden człowiek odcisnął piętno na winach pochodzących aż z 13 różnych krajów? Tak, ale po spełnieniu dwóch warunków. Jednym z nich jest zamiłowanie do długich podróży, a drugim – enologiczna pasja i doświadczenie. No i – oczywiście – musi się nazywać Michel Rolland.

Michel Rolland to ikona współczesnego winiarstwa, choć są też i tacy, którzy nazywają go winiarskim hochsztaplerem. Jest niczym markowa metka. Wina noszące jego „piętno” szybko zyskują na rynkowej wartości. Zdaniem oponentów większa w tym zasługa samego nazwiska niż rewolucji dokonanej w ich stylu. Niemniej z jego usług skorzystało już przeszło 100 winiarni na pięciu kontynentach. To chyba wystarczająca rekomendacja.

Pierwsi klienci

Michel Rolland przyszedł na świat 63 lata temu w niewielkim francuskim miasteczku Libourne położonym w departamencie Żyronda. Jak lubi dodawać – zaledwie 400 metrów od granicy apelacji Pomerol. I trzeba przyznać, że Bordeaux ma niemal w genach. Urodził się w rodzinie winiarzy, wzrastał w należącej do niej posiadłości Château Le Bon Pasteur, potem studiował enologię na uniwersytecie bordoskim.
W 1973 roku Rolland kupił wraz z żoną Dany laboratorium enologiczne w Libourne. Jak się później okazało, decyzja ta zaważyła na całym jego zawodowym życiu. Na początku zaczęli skromnie – od analizy 4 tys. próbek winiarskich w ciągu roku. Teraz jest ich ponad 20 razy więcej.
Fot. ArchiwumWiniarskie konsultacje dotyczące uprawy winorośli i produkcji wina, które prowadzi na całym świecie, stały się jego wizytówką. Obecnie Michel Rolland uznawany jest za najbardziej doświadczonego i najbardziej znanego spośród tak zwanych „latających winemakerów”. Choć termin ten wykreowali młodzi, świetnie wykształceni winemakerzy z Australii, którzy podczas martwego sezonu na Antypodach pomagali winiarzom ze Starego Świata, to obecnie mamy na myśli przede wszystkim charyzmatycznego Francuza.
Pierwszymi klientami Michela Rollanda byli właściciele bordoskich châteaux, m.in. Troplong Mondot, Angélus oraz Beau-Séjour Bécot. Nie zawsze była to współpraca usłana różami. Na początku nie obyło się też bez konfliktów, gdyż nie wszyscy właściciele winiarni akceptowali styl proponowany przez młodego doradcę.
Z biegiem czasu lista klientów Rollanda zaczęła rosnąć w lawinowym tempie, tak że samochód trzeba było zamienić na samolot, gdyż prośby o konsultacje płynęły również z innych kontynentów. Catena w Argentynie, Casa Lapostolle w Chile, toskańska Ornellaia, Araujo z tak cenionej przez niego Kalifornii, której potencjał zawsze go zachwycał (tam zresztą miały miejsce jego pierwsze zagraniczne konsultacje), a nawet najstarsza winiarnia Indii – Grover. To tylko kilka wybranych przykładów.
Zawsze zwykł mawiać, że niewielu jest dobrych winiarzy, za to naprawdę wiele dobrych winorośli. Jego zdaniem – oczywiście – można zrobić złe winonapój uzyskiwany na drodze całkowitej lub częściowej fer... (...) z dobrych owoców, ale absolutnie niemożliwe jest zrobienie bardzo dobrego wina z owoców złych. I jeszcze jeden z aksjomatów filozofii winiarskiej Rollanda – najlepsze wina powstają ze starych winorośli, ale diametralną zmianę stylu gwarantują tylko młode.

Owocowa jedwabistość i beczkaużywanie beczek w winiarstwie jest osobną sztuką, podobni... (...)

Jego przemyślenia mają w sobie coś z winiarskiego darwinizmu, bowiem jak inaczej można odebrać słowa o tym, że w przyszłości każdy region ma się dostosować do gustów konsumentów albo… odejść w niebyt. Jednym słowem twardy dyktat rynku, żadnych sentymentów.
Na każdym kroku Rolland stara się podważać odwieczny mit o kluczowej roli terroir w kształtowaniu smaku wina. Co daje w zamian? Technologię, i jeszcze raz technologię (i to nie tylko produkcji, ale i uprawy). Dlatego odwiedzając każdą winiarnię, z którą współpracuje (a stara się to robić trzy razy w ciągu roku), równie dużo czasu spędza w salach degustacyjnych, jak i w winnicach.
Najbardziej charakterystycznymi wyznacznikami stylu preferowanego przez Michela Rollanda są – mocna owocowość, jedwabistość na podniebieniu i wyraźny dębowy szlif. Przy tej okazji znowu odzywają się jego krytycy. Największy zarzut? Zbyt ujednolicony charakter kreowanych przez niego win i zatarcie indywidualności poszczególnych siedlisk – jednym słowem winiarska globalizacja. Zdaniem niektórych, o wszystkich z nich, niezależnie od miejsca pochodzenia, można by powiedzieć krótko – Made in Pomerol, choć złośliwi zamieniają Pomerol na Dolinę Napa. Czy są to wina złe? Bynajmniej. Raczej nużące swą… poprawnością, a niekiedy nawet doskonałością. Paradoks? A może tylko echo ludzkiej zazdrości.