…czyli PRZYBORNIK MŁODEGO ARTYSTY to niepozorna, poobijana, strasznie hałaśliwa aluminiowa walizeczka. Była towarzyszką wielu podróży ojca w czasach, kiedy z Polski niewielu obywatelom udawało się wyjechać na zachód, a tym bardziej na inny kontynent.
Kuferek ów był pełen przeróżnych smakołyków stanowiących tak zwaną wałówkę na drogę. Kiedy zaczęliśmy wspólnie wyjeżdżać na wczasy, przybornik wepchnięty pomiędzy resztę tobołków między nogami mamy (wędrowaliśmy po Europie małym fiatem, którego cały bagażnik wypełniony był częściami zamiennymi, bagaże w związku z tym lądowały w malutkiej przyczepce i wnętrzu samochodu) kontynuował swoje przeznaczenie.
Jak wiemy początki aktorstwa powstały podczas dionizji w starożytnej Grecji – świąt organizowanych na cześć Dionizosa – boga wina, urodzajów, narodzin i śmierci. Pierwsi aktorzy tworząc trupy wędrowne i taszcząc swoje tobołki zatrzymywali się w miastach, by tam dla zebranej gawiedzi od świtu do zmierzchu odgrywać tragedie.
Dzisiaj z ojcem „kontynuujemy” tę starożytną tradycję. Co jakiś czas wyjeżdżamy we dwóch z naszym dwuosobowym spektaklem w Polskę. Podróż często bywa długa, monotonna, i co wtedy? Z naszego przybornika wyjmujemy KANAPKI. Przecież to właśnie kanapka jest najpopularniejszym posiłkiem ludzkości. Można ją przygotowywać na miliony sposobów. Z tysiącami sosów, wkładów i na setkach gatunków pieczywa. W podróż mój tata zawsze zabiera w pełnoziarnistym chlebie upieczony przez mamę pasztet – to nie jest mój ulubiony zestaw. Ale wielu jest odmiennego zdania!
Mama dusi na szklance oliwy i połówce szklanki wody utarte: seler, marchewkę, pietruszkę. W międzyczasie gotuje kaszę jaglaną w takiej ilości, by po ugotowaniu otrzymać jej około szklankę. Praży szklankę pestek z dyni (strasznie szklankowy przepis się zrobił). Kiedy warzywa zmiękną i przestygną, mieli pestki i dodając cztery żółtka, łączy składniki. Przyprawia pieprzem, solą, cząbrem, majerankiem, imbirem, gałką muszkatołową. Kaszy dodaje sukcesywnie, by masa nie była zbyt tęga. Po prostu chce uzyskać konsystencję pasztetową. Na końcu delikatnie wszystko miesza z pozostałymi po żółtkach ubitymi białkami. Całość idzie do wysmarowanej oliwą foremki i do pieca na pięćdziesiąt minut w 180°C.
Najbardziej lubię panierowane polędwiczki kurczaka z odrobiną majonezu w jasnym pieczywie. Kiedy pytam moją córkę Zofię, jaki posiłek najlepiej wspomina z dzieciństwa, z uśmiechem odpowiada: Grzanele!
GRZANELE to zapiekanki z pieca na chlebie tostowym, posmarowanym oliwą, przecierem pomidorowym z siekanym czosnkiem, cebulką, bazylią, odrobiną cukru, szczyptą soli i pieprzu, z plastrem salami, przykryte żółtym – oczywiście roztopionym – serem. A na przykład po długim, leśnym i często upalnym spacerze z moją żoną i psem, lądujemy w zaprzyjaźnionej restauracji włoskiej na bruschettki. To grzanki z bagietki polane oliwą i pokryte siekanymi świeżymi słodkimi pomidorami z odrobiną czosnku i pieprzu. Cola, nasza suczka, dostaje suchą grzankę i trochę szynki na spodeczku. By złagodzić zmęczenie upałem popijamy schłodzone prosecco(wino) – zbiorcza nazwa białych win, głównie włoskich ... (Cola schłodzoną wodę, ma się rozumieć).
Oczywiście w trakcie podróży autem nie wypada popijać, ale kiedy z tatą jesteśmy już po spektaklu w hoteliku, wyjmujemy z przybornika kanapki, butelkę wina i oglądamy przez czas jakiś durne programy w telewizji.
Kanapka moim zdaniem może stanowić również całkiem wyśmienite danie. I nie mam tu na myśli hamburgerów, choć gdyby wszyscy dookoła nie trąbili, że fastfoody są niezdrowe, byłyby pewnie w moim jadłospisie. Ale wracając do szlachetniejszej formy kanapki proponuję:
Półtoracentymetrowy befsztyk wołowy obsmażyć (jak to befsztyk) na mocnym ogniu po kilkanaście sekund z każdej strony. Odstawić, żeby mięso „odpoczęło”, a w tym czasie pokroić w długie plastry korniszony, posmarować odrobiną masła i musztardy dwie pajdy chrupiącego świeżego chleba. Pokroić befsztyk w podłużne plastry, tak by odsłonić jego różowe wnętrze. Kiedy wszystko wyląduje między kromkami chleba, zatopić w nich zęby i popić czerwonym winem.
Nie mogę też pominąć najlepszej kanapki na świecie. Chyba wszyscy, którzy jej spróbowali, mają podobne zdanie. To KANAPKA Z PASTĄ JAJOWĄ! Chleb jak chleb, masło jak masło, ale na nich ląduje puszysta masa z wymieszanych z majonezem, solą, pieprzem i siekanym szczypiorkiem ugotowanych na twardo jaj. To się nigdy nie znudzi. W pamięci od przedszkola, poprzez szkolną stołówkę, aż po dziś w bufecie teatralnym u Pani Zosi. Zapraszam, bo Pani Zosia dodaje do pasty jeszcze tartego kiszonego ogórka.