Mała dysertacja o spożywaniu wina

No to stuknął nam jubileusz! 50. numer „Czasu Wina” – to robi wrażenie.

Pewien mój znajomy mawia, że życie zaczyna się po pięćdziesiątce, a najlepiej po dwóch – byle dobrze zmrożonych.

Z okazji tego jubileuszu postanowiłem zastanowić się nad następującą kwestią: po co tak naprawdę pijemy? Nie chodzi wyłącznie o winonapój uzyskiwany na drodze całkowitej lub częściowej fer... (...), także o inne trunki. Jedni pewnie dla smaku, inni dla efektu, jeszcze inni łączą oba wątki, co nie stanowi występku, pod warunkiem że zachowany jest umiar.

Na zdrowie

Święty Paweł w pierwszym liście do Tymoteusza (1 Tm 5, 23) napisał: „Samej wody już nie pij, ale używaj po trosze wina ze względu na twój żołądek i twoje niedomagania częste”. Logika tego wywodu zacnej i świętej osoby polega między innymi na tym, że wino jest o wiele bardziej stabilne mikrobiologicznie niż woda. I bezpieczniej je pić.
W ludowym powiedzonku wodę pije koń i krowa. Kiedyś przy pewnym sklepie na Mazurach zatrzymał się turysta na rowerze. Sądząc po ubiorze, mógł być z Warszawy. Kupił butelkę wody mineralnej, spowodowało wśród mieszkańców pewną konsternację. Jej wyrazem był publicznie wygłoszony komentarz: „Patrzcie, wodę pije, jak zwierzę jakie…”. Ale nie o tym mowa.

Za życie

Ogólnie możemy zatem przyjąć, że wino pijemy „dla zdrowotności”. Stąd też zapewne pochodzi znany wszystkim toast „na zdrowie!” oraz jego odmiany typu „zdrowie gospodarzy!” (jako częsty gospodarz kulinarno-winiarskich biesiad, jeśli już muszę znosić toasty, to lubię wersję z dodatkiem „nieustające”). Jest też „zdrowie gości”, a nawet „zdrowie pięknych pań! (może jeszcze przyjdą)…” i tak dalej. Do tego dochodzi stukanie się kieliszkami (na szczęście wychodzi to powoli z mody, bo w przeciwieństwie do biesiadników, wino tego raczej nie lubi).
Znacznie bardziej podoba mi się wersja bałkańska. Ichniejsze trunki (w tym przede wszystkim rakiję) należy pić w formie toastu, patrząc w oczy temu ze współtowarzyszy, którego zdrowie się pije. Natomiast stukanie się kielichami i pucharami ma swoje niezwykłe, stare i warte wspomnienia korzenie z okresu panowania królów dawnego Izraela. Tam zresztą do dziś mówimy nie „na zdrowie”, a „za życie” (hebr. le chaim).

Wino w gościnie

Kiedyś goście przychodzili głównie na herbatkę. Był to najczęściej ulung albo inne granulaty. Do tego zwykle podawano słone paluszki, co pozwalało stworzyć atmosferę przyjęcia, a nawet bankietu. Wersja bardziej wystawna to krakersy z przyklejonym odrobiną masła kawałkiem żółtego sera i połówką włoskiego orzecha.
Dziś znajomi wpadają do nas „na wino”. To z jednej strony dobrze, z drugiej źle. Dobrze, że ludzie mają ochotę jeszcze się odwiedzać, a nie tylko ślą sobie maile albo życzenia świąteczne w formie SMS-ów! Szkoda, że owo wpadanie „na wino” podtrzymuje u niektórych dziwaczny zwyczaj, który de facto szkodzi winom i ich reputacji.
Większość win tworzona jest przecież po to, by towarzyszyć posiłkom. We Francji czy we Włoszech nie ma rozmowy o zawartości butelkityp butelek o różnym kształcie, pojemności i kolorze, pr... bez chwili zastanowienia, z czym smakowałaby ona najlepiej. Polska współczesna praktyka towarzyska dopuszcza podawanie win bez akompaniamentu jedzenia. I z tym nie do końca można się pogodzić…

Wyjście z sytuacji

Paradoksalnie, może lepiej bywać u tych znajomych, którzy podają niezbyt dobre wina? Wtedy przynajmniej można spotkać półmisek serów, talerz wędlin albo nawet kolację. Nasi rodacy-koneserzy częstują zwykle bardzo dobrym winem, ale z takim namaszczeniem, że żadna wtedy przekąska nie może się pojawiać na stole. Trudno odmówić racji takim gospodarzom, bo podawanie ostrych serów i wędlin do naprawdę wielkich win nie ma większego sensu.
Jak więc najlepiej spożywać wino? Mądrze, czyli z umiarem. Starannie dobierać je do posiłków. Chociaż, tak naprawdę, ważniejsze jest to, z kim siadamy do stołu, a nie co i po co pijemy. Amen.