Wczoraj w palatynackim Neustadt an der Weinstrasse zakończył się 15. Meiningers International Spirits Award (ISW) – wielki konkurs alkoholi. Pokazał, jak bardzo świat mocniejszych trunków się zmienia i jak ich producenci błyskawicznie reagują na oczekiwania klientów.
Jeszcze do niedawna świat alkoholi opierał się na sprawdzonych markach oraz ich dostawcach. Nawet jeśli pojawiały się nowości (ostatnio całkiem sporo), to najważniejszym było to, kto je wyprodukował. Teraz to już inne rozdanie. Na konkursie sędziowie zostali zaatakowani bombastyczną ilością ginów. Gdy światowa sprzedaż whisky osiągnęła apogeum (choć nadal rośnie), na ustach wszystkich pojawił się właśnie ten trunek. Robią go dziś Włosi, Hiszpanie, Francuzi, wytwórcy azjatyccy. Kategoria „London dry” pęka w szwach, a konsumenci oczekują kolejnych innowacji wśród tego typu spirytualiów: aromatyzowanych i tzw. „narodowych”. Narodowych, bowiem dziś każdy kraj dorzuca swoich lokalnych ziół, korzeni oraz owoców i ogłasza swoje wyroby unikalnymi. Lista ginów dostępnych dziś na świecie przypominałaby książkę telefoniczną Nowego Jorku.
W Neustadt dostaliśmy tak wielką liczbę alkoholi na bazie owoców jałowca, bo tamtejszy rynek jest zorganizowany zgoła inaczej niż nasz. W polskich sklepach obecne są dwie, może trzy poważne marki, w Niemczech natomiast działa kilkaset niewielkich wytwórni, które biją się o prymat i wyglądają konkursowych nagród jak kania dżdżu.
Ale nie tylko świat ginu się zmienia. Największym zaskoczeniem były wódki czyste – kategoria, zdałoby się, niezmienna od lat. Wielką kontrowersją zawodów, i to wywołaną przez moją komisję, była właśnie kwestia wódczana. Po szeregu różnej jakości białych wódek dostaliśmy trzy, z których przydziałem klasyfikacyjnym nie mogliśmy się pogodzić. Były to tradycyjne niemieckie doppelkorny, a więc wódki zbożowe o zawartości co najmniej 38% alkoholu. Jednak to, co dostaliśmy, pachniało zwykłym bimbrem, czyli samogonem – czymś nie tylko nierektyfikowanym, ale i w ogóle nieoczyszczonym, z wyraźną zawartością fuzli i przedgonów.
Wezwaliśmy sędziego technicznego, by sprawdził na zapleczu etykietę próbki (tak postępuje się dość często, bowiem organizatorzy nie degustują próbek – siłą rzeczy muszą bazować listach zgłoszeniowych producentów). Wkrótce wokół nas zebrało się całe prezydium ISW, zaś na końcu dołączył przedstawiciel producenta, który akurat zasiadał w sąsiedniej komisji. Ten stwierdził, że to destylaty ze słodu jęczmiennego, i że takie mają być, bo to nowość.
Studiowaliśmy przez chwilę zarówno przepisy konkursowe, jak i te unijne, ale nic jasnego z tego nie wyniknęło, zaś wytwórca upierał się przy swoim. Nic z tego: samogon nie może funkcjonować wśród wódek i koniec – tak uznaliśmy z kolegami. Zapewne wkrótce powstanie jakaś nowa kategoria wódek, ale póki co oceniliśmy to, co nam pokazano, dramatycznie nisko. Dokładnie tak, jak na to owe próbki zasługiwały. „Czasami Niemcy potrzebują aż 95 minut ma wyjaśnienie sprawy* – powiedział nam prof. Ulrich Fischer, szef konkursu – ale faktycznie musimy się tym zająć”. Niestety dla profesora, piszę te słowa na frankfurckim lotnisku, piętnaście minut po odpadnięciu Niemiec z mistrzostw świata…
Kolejnym zaskoczeniem były rumy – wielkie odkrycie Niemców sprzed co najmniej dekady. I tutaj rynek wygląda podobnie jak w przypadku ginu czy innych alkoholi mocnych. Małe firmy importują destylaty prosto z Karaibów, same je starzą i kupażują. Stąd mnogość gatunków. Są nawet takie wytwórnie (dokładnie już dwie), które sprowadzają sok trzcinowy i melasę, zaciery destylują u siebie i wszystko mają pod kontrolą. To w świecie spirytualiów nowość! Ale Niemcy lubią mieć wszystko pod kontrolą, a klienci im ufają. W innych krajach nadal zwraca się większą uwagę na kraj pochodzenia czy konkretną markę. Jednak w przypadku rumu światowych potentatów jest zaledwie trzech, czterech, więc o zjawiskową oryginalność, jak choćby w przypadku koniaków czy whisky, trudno. Niemcy zaś zachwycają się rumami dojrzewanymi w beczkach po koniaku czy nawet – o dziwo! – po sauternesie!
I jeszcze jedno osobiste odkrycie – rokitnik zwyczajny. Czy ktoś o czymś takim w ogóle słyszał w innym kontekście niż żywopłot? Otóż Niemcy robią z tego wódki i likiery od dawna, a ja spotkałem aromatyzowany jajeczny likier emulsyjny, czyli po prostu adwokat, z dodatkiem owoców rokitnika. Całkiem smaczne!
Trunki niemieckie zdominowały tę relację, lecz trzeba przyznać, że wśród prawie 900 alkoholi te powstające nad Łabą stanowiły większość. Oceniało je sześćdziesięciu sędziów, co było kolejnym rekordem. W przyszłym roku będzie nas pewnie jeszcze więcej – rynek alkoholi mocnych staje się bardzo dynamiczny.
*Aluzja do bramki Niemiec w ostatnich sekundach meczu ze Szwecją w czasie XXI Mistrzostw Świata w Piłce Nożnej w 2018 roku – przyp. red.