Niezmierzenie długi korytarz

Niezmierzenie długi korytarz. Stare, ponad stuletnie, stylizowane na antyczne – rodem z pompejańskich wykopalisk – mozaiki-kafle po drodze. Kilkanaście par drzwi w amfiladzie. Drzwi niesymetrycznie pouchylane, przeszklone.

Światło przenikające przez kryształowe szyby rzuca na ściany tęczowe refleksy. Za ciągiem okien szum ulicy. Nad głową rumieni się kilkadziesiąt kulistych lamp. Chyba długa droga przede mną.

Im dalej idę, tym korytarz staje się dłuższy. Im dalej patrzę przed siebie, tym ciemniej. Mimo tęczowych refleksów mozaika pod stopami się rozmywa. Kolory mienią się i mieszają. Ściany zwężają się jak w kartonowej perspektywicznie zaprojektowanej scenografii. Moja droga dzisiaj, mam wrażenie, tak zresztą jak i wczoraj, nie zaprowadzi mnie do celu. Za drzwiami, z których wyszedłem, tymi po lewej stronie, bo teraz zmierzam korytarzem na wschód, dzieją się rzeczy niesłychane. Za chwilę zawrócę na zachód, wtedy drzwi, z których wyszedłem, będą po prawej stronie. Korytarz jednak swojej upiornej długości nie zmieni. Im dłużej umykam od wnętrza za drzwiami, tymi po lewej lub prawej stronie, tym staje się on ciaśniejszy i dłuższy.
fot. Ewa LuZnów zawracam, podkradam się, mijając wahadłowe drzwi. Stoję w przedsionku. Nasłuchuję. Otaczający półmrok nagle rozjaśnia szereg świetlówek, które odpalił czujnik ruchu. Nie udało mi się uniknąć automatu. Mimo że skradałem się najlepiej, jak potrafię, bezwzględna elektronika zdradza moje położenie. Nie mogę się ukryć. Stoję w lodowatym świetle. Rozglądam się. Po dwóch stronach obszernego pomieszczenia regały ze słojami o makabrycznej zawartości. Przerażające. Nie do opisania. Ale najpotworniejsze jest to, że za wspomnianymi lewymi czy też prawymi drzwiami czuć piekło. To, co tam się wyrabia, przechodzi ludzkie pojęcie. Coś stamtąd wyłazi. Wyłazi snujący się pod sufitem stwór.
Stwór, który znalazł sobie miejsce u powały, bo na ziemi zderzyłby się z rzeczywistością. Taką, która by go wyśmiała. Zadałaby mu tyle konkretnych pytań, że szukając na nie odpowiedzi, łeb by mu pękł z wysiłku i bezradności. A ultrafioletowe i podczerwone światło, którego promienniki sterczą w rogach korytarzy, nie byłoby w stanie zneutralizować smrodu, jaki by po sobie pozostawił.
Nasłuchuję pod drzwiami. Udaje mi się wyłuskać część niezrozumiałych sformułowań. Jedno z nich najbardziej mnie zaniepokoiło: „Musisz kolekcjonować czarne żetony emocjonalne”. Tylko że ja nie chcę kolekcjonować czarnych żetonów, w ogóle nie chcę żadnych żetonów, po co mi one? To propozycja pusta, kompletnie jałowa. To tak jakbym chciał usmażyć jajecznicę z wydmuszki jajka. Pragnąłbym raczej zapaść się pod ziemię. Problem w tym, że tam pod ziemią, piętro niżej – plątanina labiryntów, mrocznych i przerażających.
Wracam na powierzchnię. W korytarz stuletni, z kafelkami. W rogu pod ścianą automat z kawą i czekoladą. Czekolada w papierowym kubeczku. Smaczna, gorąca i słodka. Jak czasem pusto może być w głowie. A wszystko to przez piekiełko. Promieniującą pustkę, wyzierającą zza drzwi znajdujących się po prawej lub lewej stronie mojej ścieżki. Gdyby starożytne kafelki z niewiadomej przyczyny zamieniły się nagle w piasek, to na pewno dawno brnąłbym już w nim po pas. Wydreptawszy głęboki kanion – efekt drążącej mózg erozji myślowej.
Na zewnątrz szum ulicy. Muszę czym prędzej wrócić do życia. Tam na przystanku autobusowym pod latarnią, na stercie opadłych liści kasztanowca, na krawężniku siedzi gromada studentów. Studenci? Skąd studenci na przystanku o tej porze roku? A, przecież to sesja poprawkowa. Przysiadam się do nich.
– Czekacie na autobus?
– Nie, pijemy winonapój uzyskiwany na drodze całkowitej lub częściowej fer... (...). Chce pan chipsa?
– Boże! Chipsy i wino! Lepiej przecież trafić nie mogłem. Co za ulga!
Zostawiam za sobą koszmar mordęgi twórczej. Próba spektaklu utknęła w miejscu – za drzwiami tymi po lewej lub prawej stronie. Trzeba będzie jutro tam wrócić. Przebrnąć przez kanion starożytnych kafelków. Pchnąć lub szarpnąć za klamki drzwi wahadłowych. Minąć mroczny przedsionek rozświetlany przez przyłapujący cię na skradaniu się bezwzględny automat. Znów obejrzeć eksponaty skryte w regałach półek, by w końcu przekroczyć próg sali wykładowej Collegium Medicum. Tam właśnie powstaje przedziwny eksperyment, spektakl teatralny, instalacja i performance, za kilka dni premiera.
Z racji mojej profesji powinienem w końcu otworzyć drzwi, te po lewej lub prawej stronie.