Tak to bywa, że niektóre partie naszego życia – że o śmierci chwilowo nie wspomnę – trzeba rozegrać indywidualnie.
Świadomość tego nie jest zazwyczaj miła. Łączy się z poczuciem osamotnienia, brakiem wspólnej płaszczyzny – na której dzielić można zarówno radość jak i smutek – tym samym też brakiem oparcia. Lecz z drugiej strony – są takie doświadczenia, których nijak nie da się uwspólnić.
Czy zdarzyło się wam płakać z radości? Jeśli tak, to wiecie, jak trudno podzielić się z kimkolwiek tym doświadczeniem. A jeśli nie – ja nie zdołam tego wyjaśnić. Co innego płacz z rozpaczy, ale nie wszystkie emocje da się sprowadzić do jednego mianownika. Jeśli dzieje się coś prawdziwie pięknego – i ważnego – dobrze czasem nie rozmieniać tego na drobne. Nie krzyczeć natychmiast, nie szukać współodczuwania. Bo chwila jest jedna, jedne emocje, nasze indywidualne, nawet, jeśli w ostatecznym bilansie nie takie, jak nam się w chwili ich przeżywania wydawały. Jak ją rozmienimy na drobne – nigdy więcej może się nie zdarzyć. Tak pięknie, czasem radośnie boleśnie – i tylko dla nas.
Z winem też tak się zdarza. Trzeba o nim mówić, pisać, szukać tych, co mają podobną do naszej wrażliwość – ale jeśli sami nie zatoniemy w kieliszku – żadna edukacja nam nie pomoże. Trzeba zapomnieć o tym, co powinniśmy poczuć – i poszukać w sobie tego, co kryje się w zapachu, aromacie, kolorze. I czasem będzie bardzo pięknie. Tylko dla nas, tylko teraz. Nawet, jeśli później nam powiedzą, że byliśmy w wielkim błędzie. Miłość pozostanie, a jeśli była prawdziwa – wspomnień żadna krytyka nie zmąci.
Bo nawet, jeśli błądziliśmy w fachowej ocenie, ale towarzyszyły temu rzeczywiste emocje – to te same ciepłe uczucia mogą poprowadzić nas dalej. Ku kolejnym winom, regionom, kieliszkom. Więc, na dalszą drogę – życzę, by ją dla własnego dobra czasem tracić z oczu. Byle z sercem, a momentami i w samotności.