O dopuszczaniu wina do głosu

Moja żona, choć winonapój uzyskiwany na drodze całkowitej lub częściowej fer... (...) darzy niejakim szacunkiem, nie ma zrozumienia dla uczonych rozmów, które zwykliśmy w gronie przyjaciół toczyć nad kieliszkami.

Osobliwie przyprawia ją o ból brzucha ta skłonność nasza, z której bywamy prawdziwie dumni, by to, co wywąchamy i wysmakujemy, ubierać w słowa wyszukane, w te „drewna porzucone w świeżo skoszonej trawie”, „ciepłe kocie futerka” i „swąd rozgrzanego asfaltu”, bo czyż nie można po prostu w ciszy cieszyć się tym wszystkim bez nazywania, bez opisywania, bez wykłócania się o dębowe nuty i agresywność garbników? Otóż to, nie można lub – jeśli można – można mniej więcej tak samo, jak pić wino ze szklanki lub ciepłe piwo z puszki; nie można, bo gadanie przy winie i wokół wina nie bierze się z fanaberii, ale z ważnej, głębokiej i nieusuwalnej potrzeby, by doświadczyć wina wszystkimi zmysłami, by poza jego smakowaniem, co potrafią także niektóre zwierzęta (pisał Pliniusz Starszy, że małpy nawykłe do picia wina niezmieszanego z wodą przestają rosnąć), poza wąchaniem, która to czynność zazwyczaj pokazuje niejakie już zaawansowanie w winnej przygodzie, poza jego oglądaniem
w naturalnie oświetlonych pomieszczeniach i dotykaniem receptorami, w które natura wspaniałomyślnie, choć skromnie wyposażyła nasze usta, jeszcze i słuch w tę burzę zmysłów zaangażować.

Z tej samej przecież potrzeby początek biorą toasty, które wygłaszamy lub – wedle innej szkoły – wznosimy, nie tylko winem co prawda, ale przecież od wina się wszystko zaczęło. Z tej samej potrzeby wreszcie stukamy się kieliszkami, a wszystko to są stadne i publiczne wyrazy naszej tęsknoty za udziałem słuchu w winnym misterium. Lecz na tym nie koniec, ci bowiem, którym dane było wyższe stopnie wtajemniczenia osiągnąć, posuwają się do bardziej intymnych praktyk, że wspomnę tylko wsłuchiwanie się w kojący rytm szampańskich bąbelków, gdy czarkę przyłożyć do ucha. Otóż ci wrażliwcy z trudem zwykle znoszą wciąż niestety nagminną skłonność niedouczonych kelnerów, by korek wydobywać z butelkityp butelek o różnym kształcie, pojemności i kolorze, pr... owym gwałtownym szermierczym ruchem ręki pod sufit. Wówczas bowiem – nim jeszcze dadzą szansę pozostałym zmysłom – w pierwszym akcie otrzymują dźwięk podobny do przenikliwego pluśnięcia, i nie jest to dźwięk ani miły, ani kojący. Tymczasem o ileż godniej i przyjemniej doświadcza się owej wstępnej przygrywki, gdy czuły sommelier z pomocą kciuka i wskazującego palca pozwala korkowi wysunąć się z wolna i gdy temu pierwszemu po latach kontaktowi wina z powietrzem towarzyszy zmysłowe, ledwo słyszalne westchnienie – westchnienie rozkoszy przy winach spokojnych albo i westchnienie ulgi, nieco głośniejsze, przy perlistych.

Dopuśćmy wino do głosu, a i swoim głosem wspomóżmy wyobraźnię, ta bowiem jak nic innego wyostrza nasze pozostałe – było nie było – dość szczątkowe zmysły.