Podobno, żeby porozumieć się w danym języku, trzeba znać około 1500 słów. Abyśmy mogli prowadzić swobodną konwersację, nasz zasób leksykalny powinien być przynajmniej dwukrotnie większy. Jeśli słownik już w tytule deklaruje, że zawiera tylko tysiąc haseł, możemy czuć niepokój, zwłaszcza gdy dotyczy on naszego rodzimego języka, z którym problemów mieć nie powinniśmy. Jerzy Bralczyk udowadnia jednak….
że czasem warto pochylić się nad słowami, które zdają się są nam bliskie i dobrze znane.
Jak na językoznawcę i specjalistę od językowej poprawności autor jest nad – nomen omen – wyraz liberalny. Wśród wybranych przez niego słów znajdziemy potocyzmy (np. ‘cienias’), a nawet wulgaryzmy (‘zajebisty’), przykłady slangu (‘ircować’), określenia z publicystyki (trochę już może przebrzmiałe, ale ciągle obecne ‘moherowe berety’) czy neologizmy (‘heteryk’), które dawniej, jak sam autor zauważa, były nazywane ‘nowotworami’, ale wraz z nabieraniem przez to słowo kolejnych znaczeń przyjęły bardziej neutralną, choć obcego pochodzenia, nazwę. Wreszcie niestraszny jest mu, będący koszmarem uczonych polonistów i fanatyków językowej czystości, zalew korporacyjnego języka pełnego anglicyzmów (‘briefing’, ‘auditing’, ‘konsulting’ itd.).
Bralczyk jest łagodny także, jeśli chodzi o słów ocenianie. Nie wydaje arbitralnych sądów na temat ich estetyki (czasem tylko spojrzy krzywo na pewne formy), jeśli chodzi o poprawność kieruje się przede wszystkim dominującym zwyczajem językowym. Koncentruje się przede wszystkim na znaczeniach i przy każdym haśle stara się odpowiedzieć, skąd słowo w naszym języku się wzięło i jaką pełni obecnie funkcję, a także podać możliwie szeroki wachlarz jego interpretacji.
W tym też największa siła tego osobliwego słownika. Celowo użyłem słowa „interpretacja”, bo chociażby – przykład z początku alfabetu i książki – ‘aborcja’ może oznaczać różne rzeczy, w zależności od tego, kto to słowo wypowiada. Zarówno wyrazy tak nasycone znaczeniowo (i często emocjonalnie), jak i zdawałoby się, że całkowicie neutralne dwuliterowe ‘no’ czy ‘bo’ stają się pretekstem do minifelietonu, który nie koncentruje się nawet tyle na zagadnieniach językowych, co na otaczającej nas rzeczywistości i tym, co za sobą użycie danego wyrazu niesie.
Pióro autora, jak na taką felietonową formę, jest jednak wyjątkowo delikatne i kieruje nim raczej empatia i chęć zrozumienia niż cięta ironia. Sporo tutaj językowych gier, nie obywa się jednakże bez humorystycznych złośliwości, np. gdy autor porusza wątki dotyczące narodowego charakteru Polaków, którego ślady odnajdujemy w ojczystej mowie. Bo czy nie świadczy o nas chociażby słowo ‘pojedynek’, podkreślające swoją etymologią silny indywidualizm, podczas gdy inne narody używają słów bardziej zgodnych ze stanem faktycznym (np. ‘duel’), wskazujących że ‘pojedynkowanie się’ jest czynnością, której oddawać trzeba się w parze?
Słowniki bywają użyteczne, chociaż dzisiaj za sprawą internetu opasłe tomy głównie kurzą się na półkach bibliotek. Książki Jerzego Bralczyka raczej nie czeka taki los. Lekka forma i wnikliwe obserwacje sprawiają, że każda osoba ciekawa języka i świadoma jego wagi może z satysfakcją po nią sięgnąć. Jej użyteczność z kolei tkwi w tym, że może nas nauczyć bardziej krytycznego spojrzenia na nasz język. To tylko 1000 słów – dla przykładu Uniwersalny słownik języka polskiego notuje haseł 100 razy więcej, mamy więc nieco przestrzeni dla własnych poszukiwań.
1000 słów
Jerzy Bralczyk
Cena: 54,99 zł
Wydawnictwo Agora, Warszawa 2017