Odszedł gigant

Ponad tydzień temu zmarł Stanko Radikon. Był jednym z największych słoweńskich winiarzy, choć los sprawił, że jego ziemia znalazła się we Włoszech. Miał 62 lata, przegrał walkę z rakiem.

Fot. Archiwum Wojciech GogolińskiBył gigantem z tych skromnych. Odwiedziłem go ze dwa razy, ale nigdy nie powiedział mi, jak wpadł na pomysł robienia swoich win pomarańczowych. Być może stało się to przypadkiem, bo z kolei o macerowaniu białej miazgi lubił opowiadać chętnie. Nie szło nam w języku inter-słowiańskim, więc poprzestawaliśmy zwykle na włoskim.
Mam wrażenie, że jego wina tego tak okrzyczanego dziś typu były po prostu wypadkową jego własnych eksperymentów z przetrzymywaniem zmiażdżonych białych owoców w moszczu przed fermentacją. Wiedział doskonale, że drąży temat nowy, a właściwie bardzo stary, nieco z kart historii winiarstwa. Ale prawdopodobnie nie wiedział, że wchodzi na nowy grunt – nigdy chyba nie tworzył w ten sposób wszystkich swoich win białych. Nie grzebał się w amforach, nie o to mu w ogóle chodziło. Pewnie był bardzo zdziwiony, kiedy gazety zaczęły o tem pisać, kiedy sławny stał się jego sąsiad, wielki Josko Gravner, kiedy zaczęły do niego zjeżdżać masy dziennikarzy, domagających się szybkich wyjaśnień, określania własnego stanowiska wobec innych producentów… Ja pamiętam go spokojnego, uśmiechniętego, przy beczkach, lub przewracającego kiełbaski na grillu…

Fot. Wojciech Gogoliński

Kocham ten zakątek Słowenii w granicach włoskiego dziś Friuli – te pola, gdzie dziś jest cisza, a prawie sto lat temu w tych winnicach trwała jedna z najbardziej strasznych i krwawych bitew I wojny światowej – Bitwa pod Kobaridem (Caporetto) nad Soczą (Soča, Isonzo), gdzie austro-węgierscy junacy pędzili czmychających w rozsypce zdradzieckich Włochów. Gdzie do dziś każda wiosenna orka wzbogaca zbiory słoweńskich winiarzy o kolejne eksponaty w ich winiarniach: menażki, łuski czy fragmenty uzbrojenia.

Pozostawił żonę, dwie córki i syna Sašę, który kontynuuje dzieło ojca.

Wojciech Gogoliński