Znajduję tylko jeden naprawdę ważki powód, dla którego nie pijam wina, oglądając mecz w telewizji. I nie ma on nic wspólnego z kulturą, już raczej z fizjologią.
Mecz piłkarski należy bowiem śledzić w pozycji półleżącej. W takiej pozycji jednak picie wina grzeszy bezmyślnością. W innym miejscu chętnie podjąłbym się obrony stanowiska, wedle którego piłkarskie emocje najpełniej przeżywa się, spoczywając całym ciałem na wygodnej kanapie. Jednak mistrzostwa mamy już za sobą i potrzeba się zająć tezą donioślejszą. Nie wiem, czym raczyły się istoty człekokształtne w odległych czasach, nim oderwały od ziemi przednie kończyny i uniosły się na tylnych. Z pewnością jednak nie było to winonapój uzyskiwany na drodze całkowitej lub częściowej fer... (...).
O pionie i poziomie
Pan Bóg bowiem stworzył ten szlachetny napój wyłącznie dla istot dumnie spionizowanych, dla radości ich dusz i serc – jak czytamy w Mądrości Syracha („Cóż to bowiem za życie dla tego, któremu brak wina?”; Syr 31, 33–37). Kosmologiczny dowód dla tego przekonania odnajduję w fakcie, że w sam raz na tylnej części naszego języka umieścił Stworzyciel receptory odpowiadające za wrażenie goryczy. I tak, jeśli w swej bezmyślności zdecydujemy się jednak raczyć winem w pozycji horyzontalnej, najpiękniejsze słodycze i kwasowości nie zdążą się ujawnić pod dominującym doznaniem gorzkości.
Lecz cóż starożytni Rzymianie? – napomina mnie bystrze małżonka. – Ci przecież na łóżkach zwykli do późnych godzin ucztować, od wina przy tym nie stroniąc. Otóż starożytni Rzymianie wiedzieli doskonale, gdzie wino lać najlepiej, bo choć na leżąco, to jednak na łokciu podparci biesiadowali, by głowy jak najdłużej móc utrzymać w górze. Nie jest zatem obojętne, w które rejony naszej jamy ustnej kierujemy pierwsze strumienie wina.
Nie przypadkiem porządny kielich dla czerwonych burgundów miewa brzeg nieznacznie na zewnątrz wywinięty. Kształt ten pozwala winu wlać się nieco płyciej i z większą siłą podniecić kubki smakowe na koniuszku języka, które odpowiadają za wrażenie słodyczy. Tym samym z natury kwasowe francuskie pinoty łatwiej się z tą przemocą wydobytą odrobiną cukru równoważą. Podobnie rzecz ma się z alzackimi rieslingami, do których także od czasu do czasu stosuje się wysmukłe kieliszki z czarką o kształcie nie całkiem rozwiniętego kwiatu róży.
O siorbaniu
Ten zatem, kto wie, gdzie lać należy, unikał będzie okazji do marnotrawstwa aromatów: zbyt grubych kielichów, szklanek czy – uchowaj Boże! – smakowania wina wprost z butelkityp butelek o różnym kształcie, pojemności i kolorze, pr.... Nie dla kultury znów, ale dla rozkoszy zmysłów. A że rozkosz ta nierzadko i wbrew kulturze idzie, wie dobrze ten, komu się zdarzyło w podniosłej chwili, w wytwornej gościnie, kontemplacyjną ciszę, w której znakomite towarzystwo brało do ust pierwszy łyk wybornego wina, przerwać fachowym siorbnięciem. Bez siorbnięcia bowiem – co mówię! – bez całej serii siorbnięć nie sposób przecież wina należycie docenić.
Siorbiąc, pozwalamy mu nie tylko zażyć powietrza i obok smakowych uwolnić także aromaty zapachowe; siorbiąc zapewniamy mu równomierną penetrację naszych kubków smakowych w najodleglejszych rejonach języka, podniebienia, nabłonków gardła, może nawet nagłośni. Rzecz szczególna, że w kulturze do wina nienawykłej siorbnięcie, miast przychylności docenionego tym gestem gospodarza, przysporzyć nam może opinii prostaków. Ci zaś, co w milczeniu, ruchem szybkim i zdecydowanym wlewają sobie wino wprost do krtani – niczym psy w pośpiechu przełykające bez gryzienia i bez przyjemności – uchodzić będą za ludzi wysokich manier. Cóż począć – odkąd człowiek wychynął z jaskini, natura z kulturą walczą o swoje.