Pojechali…
Sam zostałem, czas na rozmyślania, choć siostra Maria wraz z jej Maciejem kuszą rydzami z patelni i grzanym winem dwa piętra niżej w restauracji leśniczówki U Zięby. Tu umknęliśmy z bliskimi na chwilę, by odsapnąć.
Mimo pokus wielu z miejscem tym związanych, potrzeba mi chwili, by powrócić pamięcią i rozprawić się z tym, co ostatnio wyprowadziło mnie z równowagi, a raczej wybiło z poczucia permanentnej fali powodzeń kulinarnych.
Pojechali więc…
Rodzina moja wyjechała na wieczorne przyjemności w spa. Zamknięty w pokoiku pod dachem postanawiam wcielić w życie często powtarzaną przeze mnie, sobie i innym, regułę. Przydatną w czasach obecnych szczególnie i w narodzie naszym zwłaszcza zapomnianą: „Szczęśliwcem ten, który w nieogarniętej masie przeciwieństw potrafi dostrzec tę jedyną, mikroskopijną, błyszczącą drobinkę satysfakcji, chwili radości lub spokoju. Drobinkę czegoś, co nam miłe, co powoduje uśmiech lub jak dobry koniak rozgrzewa trzewia, uspokajając duszę. Bo tylko wtedy, gdy odkryjemy ów błysk i zarejestrujemy jego istnienie, tu i teraz, stajemy się owymi właśnie szczęśliwcami”.
To tak, jakbyśmy wędrowali brnąc przez pustynię, po kolana unurzani w gęstym piasku. Gdy walczymy z miliardami ziarenek nie dostrzegamy tych szlachetnych błyszczących kryształów. Marudzimy, że ciężko. A może warto zerknąć na niektóre z nich, by dostrzec te, które nas cieszą, sprawiają radość?
Na poddaszu cicho, ciepło. Trudno skoncentrować myśli. Szczególnie kiedy wąską klatką schodową po krętych drewnianych schodach wije się na górę wąż zapachów kusiciel. Zapachów swojskiej kuchni góralskiej. Prażony oscypek wędzony podawany z powidłami brusznicowymi… Wracam do tematu. Porażka. Trudno, zdarza się. Tak naprawdę dzięki niej doceniamy pełniej sukcesy. Odbiwszy się od ściany, po zastosowaniu reguły szczęśliwości, mierzymy się z kolejnymi wyzwaniami. Dobrze, czas już się przyznać, więc przyznaję – zmarnowałem półtora kilograma wątróbki gęsiej i słoik siekanych trufli w oleju. O, Maciej właśnie podsunął mi kufel grzanego piwa, wrócili z kolacji. Dyskretnie jednak umknęli do swoich apartamentów, by zwiększyć me szanse „twórcze”. Powrót. Wracam do wątróbki zatem i trufli. No i do koniaku, bo koniakiem podlana mieszanka miała stworzyć arcydzieło Foie Gras! A miało to tak pięknie wyglądać. Żółtawa kula pokryta stężałą warstwą tłuszczyku. Wewnątrz mozaika, po rozkrojeniu strukturą przypominająca zielonkawo szary marmur, z drobinkami ciemniejszych żyłek czarnych trufli, drobinek gruboziarnistej soli, pieprzu syczuańskiego. Taki plaster na grzance z ciemnego pieczywa popity francuskim pacherenkiem to marzenie. Właśnie, marzenie pozostało marzeniem jedynie, no i winonapój uzyskiwany na drodze całkowitej lub częściowej fer... (...) pozostało. Na pocieszenie.
Postępowałem jak należy. Sparzoną wątróbkę obrałem z włókien. Podrobiłem, doprawiłem, podlałem alkoholem szlachetnym. Zawinąłem w potrójną warstwę folii spożywczej jak cukierek. Mocno skręciłem. Do żeliwnego garnka z wrzątkiem zanurzyłem na sześć godzin. Czekałem pełen nadziei. Potem dwie doby w lodówce doglądałem jak jaja jakiegoś. Jajo-kulka powstała nawet, nie całkiem żółtawa, bo wątróbka ekologiczną się okazała, czyli chuda bez żółtego tłuszczyku, ale kulka. Wielka chwila. Deska, nóż – rozkrawam. Porażka. Zamiast plastra mozaiki marmurowej, z żyłkami truflowymi, posypał się suchy granulat. Jak styropianowe kulki zabezpieczające kruchy towar w transporcie. Jedyne, co dawało nadzieję, to aromat koniakowy. Szczyptę niezidentyfikowanej masy ująłem w palce. Skosztowałem. Porażka. Kwaśno gorzkie, z wyglądu nic nieprzypominające brzydkie coś. Trzydniowe nadzieje w gruzach. Smutno…
Dopijam piwo grzane… Za oknem Dolina Chochołowska w bieli. Dochodzą zapachy z kuchni. Zerkam na zegarek. Rodzina wrócić niebawem z term górskich powinna. Chwila szczęśliwca się zbliża. Rydze z patelni na maśle, baranina duszona w warzywach i piwie, zupa syrwotka – arcydzieło powstałe z połączenia – jak mniemam – czegoś w rodzaju barszczu białego z serwatką i gotowane ziemniaki ze skwarkami. Zbiegam po schodach. Komputer pod pachą, skończę na dole [pauza]. Dopytałem! Urodziwa kelnerka dodała, że do syrwotki dodaje się jeszcze sałatę, ale niektórzy goście marudzą, więc tu bez sałaty. Do stworzenia Foie Gras wrócę… kiedyś (wspomnę pisemnie), nie poddam się przecież. Teraz zaglądam jednak do karty dań i dobrze mi z tym. Zadanie mi przydzielono, by trzymać kuchnię w gotowości do powrotu pozostałych. W karcie: placek z rzepy z gulaszem, ziobro duszone ze rzepą i kapustą. Świński kotlet, grzyby, kapusta, szaszłyki, cielaki, kury, pierogi, naleśniki, pstrągi… uff!. Dostrzegam drobinkę, iskierka się żarzy. Powrót z wyprawy górskiej, twarz rumiana od wiatru, słońca i emocji [pauza].
Szarlotka na deser.
Przyjechali…